Laura, aby ratować rozpadający się związek, wyjeżdża na Sycylię, gdzie
poznaje Massimo. Niebezpieczny mężczyzna, szef rodziny mafijnej, porywa
ją i daje 365 dni na pokochanie go.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Po dość głośnej powieści Blanki Lipińskiej pt. "365 dni" pojawiła się również jej ekranizacja. Przyznam, że kusiło mnie to aby sprawdzić, czy ten film jest wart tego całego szumu jaki wokół niego narósł. No cóż... Gusta są różne, jednak ja nie jestem zadowolona z tego co tu dostałam.
W dniu swoich dwudziestych dziewiątych urodzin, podczas wyjazdu z ukochanym i przyjaciółmi, Laura zostaje porwana przez Massimo. Daje on kobiecie 365 dni aby go pokochała, a jeśli tak się nie stanie, wypuści ją. Muszę przyznać, że pod względem fabuły ten film mniej więcej zgadza się z tym co dostajemy w książce. Niestety sama historia nie do końca mi przypadła do gustu, a wykonanie? Są tutaj tylko dwa elementy które jestem w stanie docenić - dobór muzyki (chociaż to też może być dla niektórych osób kwestia sporna) oraz widoki jakie mogliśmy podziwiać. Przyznam, że w tym wypadku liczyłam trochę na twórców filmu, którzy dorzucą coś więcej od siebie i stworzą tę produkcję bardziej znośną. Ja niestety trochę się wynudziłam podczas seansu i cieszę się, że nie wydałam pieniędzy na bilet do kina, tylko obejrzałam na Netflixie.
Gra aktorska niestety nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia. O ile większość z nas ma pewne ulubione typy urody, tak u mnie włosi nigdy nie zajmowali jakoś szczególnie wysoko miejsca. Niestety po tej produkcji i Michele Morrone w roli Massimo, mam pewne 'wątpliwości' co do tego typu urody. Jego mimika całkowicie nie pasowała mi do roli przystojniaka, który wprawia w zachwyt każdą kobietę.
"365 dni" to film, którego nie jestem w stanie obiektywnie ocenić i docenić. Ja jestem niestety zawiedziona i żałuję, że poświęciłam na niego swój czas. Pomimo, że przez ostatnie wydarzenia mamy go trochę więcej do spędzania w domu to jednak moim zdaniem mogłam go znacznie lepiej wykorzystać.
W dniu swoich dwudziestych dziewiątych urodzin, podczas wyjazdu z ukochanym i przyjaciółmi, Laura zostaje porwana przez Massimo. Daje on kobiecie 365 dni aby go pokochała, a jeśli tak się nie stanie, wypuści ją. Muszę przyznać, że pod względem fabuły ten film mniej więcej zgadza się z tym co dostajemy w książce. Niestety sama historia nie do końca mi przypadła do gustu, a wykonanie? Są tutaj tylko dwa elementy które jestem w stanie docenić - dobór muzyki (chociaż to też może być dla niektórych osób kwestia sporna) oraz widoki jakie mogliśmy podziwiać. Przyznam, że w tym wypadku liczyłam trochę na twórców filmu, którzy dorzucą coś więcej od siebie i stworzą tę produkcję bardziej znośną. Ja niestety trochę się wynudziłam podczas seansu i cieszę się, że nie wydałam pieniędzy na bilet do kina, tylko obejrzałam na Netflixie.
Gra aktorska niestety nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia. O ile większość z nas ma pewne ulubione typy urody, tak u mnie włosi nigdy nie zajmowali jakoś szczególnie wysoko miejsca. Niestety po tej produkcji i Michele Morrone w roli Massimo, mam pewne 'wątpliwości' co do tego typu urody. Jego mimika całkowicie nie pasowała mi do roli przystojniaka, który wprawia w zachwyt każdą kobietę.
"365 dni" to film, którego nie jestem w stanie obiektywnie ocenić i docenić. Ja jestem niestety zawiedziona i żałuję, że poświęciłam na niego swój czas. Pomimo, że przez ostatnie wydarzenia mamy go trochę więcej do spędzania w domu to jednak moim zdaniem mogłam go znacznie lepiej wykorzystać.
Moja ocena: 2/10.
Złamałam regułę pierwsze książka później film...książki jeszcze nie czytałam, film obejrzałam. Pomysł ciekawy, ale wykonanie...puste. Ja nie wiem co mam sądzić, brakowało mi tam wszystkiego.
OdpowiedzUsuńMnie niestety ani film ani książka nie porwała. W obu przypadkach czegoś mi brakowało...
UsuńTeż uważam, że film jest słaby, zresztą podobnie jak książka. :)
OdpowiedzUsuńCzyli mamy podobne opinie :). Zarówno książka jak i film pozostawiają wiele do życzenia...
Usuń