piątek, 30 listopada 2018

Podsumowanie listopada 2018


Listopad się wreszcie kończy. To był dla mnie bardzo trudny miesiąc, który przyniósł mi wiele życiowych lekcji. Gdyby nie moja odskocznia i zainteresowania, którymi dzielę się z Wami na tym blogu, przyznam się, że chyba nie dałabym psychicznie rady. Wiem, że ludzie mają w życiu gorsze problemy, jednak nie jest to dla mnie żadne pocieszenie... Pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedyś wreszcie może będzie lepiej. Oby jak najszybciej.


Listopad książkowo

- liczba przeczytanych książek: 7
- łączna liczba stron: 3400

Pod względem czytelniczym nie było tak źle. Całe szczęście miałam styczność z w miarę dobrymi pozycjami. Najbardziej przypadła mi do gustu w tym miesiącu "Runa" Very Buck. Według mnie jest to rewelacyjna książka. Jeśli jeszcze jej nie czytaliście to gorąco polecam! Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się tą pozycją.


Listopad filmowo

- liczba obejrzanych filmów: 7
Niestety filmowo nie było tak dobrze jak książkowo w tym miesiącu. Choć miałam okazję obejrzeć bardzo dobre filmy, takie jak "Kler" to niestety też trafiłam na totalne gnioty. Jak dla mnie "Miłość na zamówienie" to totalna pomyłka z męczącymi schematami, a "Rodzina na sprzedaż" to film, który pomimo ciekawego pomysłu, bardzo rozczarowuje.


Mam nadzieję, że Wam listopad minął znacznie lepiej niż mi. Jestem ciekawa z jakimi interesującymi pozycjami zetknęliście się w tym miesiącu. Dajcie znać w komentarzach, gdyż z chęcią zapoznam się z nowymi tytułami.

czwartek, 29 listopada 2018

'Niebo istnieje... naprawdę' (Heaven Is for Real, 2014) - film

Film "Niebo istnieje... naprawdę" zrealizowany został na podstawie światowego bestselleru. To prawdziwa historia Coltona Burpo (Connor Corum) - chłopca, który podczas operacji znalazł się na granicy życia i śmierci. Rodzice (Kelly Reilly i Greg Kinnear) nie spodziewali się, że w ciągu następnych kilku miesięcy usłyszą piękną i wyjątkową opowieść o podróży chłopca do nieba i z powrotem. Czteroletni Colton oznajmił rodzicom, że opuścił swoje ciało podczas zabiegu, opisując, co jego rodzice robili, gdy on leżał na stole operacyjnym. Mówił o wizycie w niebie i przekazywał historie ludzi, z którymi spotkał się w zaświatach, a których nigdy wcześniej nie widział. Wspominał nawet o zdarzeniach mających miejsce jeszcze przed jego narodzinami.
Zaskoczył opisami i mało znanymi szczegółami o niebie, dokładnie pasującymi do tego, co podaje Biblia, a o których, jako dziecko nie mógł wiedzieć. Colton opowiadał z rozbrajającą dziecięcą niewinnością o spotkaniach z członkami rodziny, którzy już odeszli z tego świata. 



     Urywki tego filmu widziałam kiedyś w telewizji, jednak nie miałam wtedy wystarczająco czasu aby w pełni zaangażować się w oglądanie. Z braku lepszego pomysłu na tytuł, który obejrzeć postanowiłam powrócić do "Niebo istnieje... naprawdę" i przekonać się czy jest na tyle wartościowy aby powracać do niego myślami.
     Colton podczas niespodziewanej operacji znajduje się między życiem a śmiercią. Kilkuletni chłopiec twierdzi, że trafił wtedy do Nieba i poznał między innymi Jezusa. Historia jest oparta na faktach, więc nie mnie oceniać samą fabułę. Jednak nie wszystkie sytuacje przedstawione w tym filmie mnie przekonują. Mam kilka zastrzeżeń i wątpliwości lecz każdy chyba powinien sam ocenić według własnych doświadczeń to z czym przychodzi nam się tu zmierzyć. Niektóre sceny były dla mnie zrealizowane zbyt komputerowo, nie było widać takiej naturalności, którą można lepiej wydobyć. Sama oprawa muzyczna była dla mnie trochę nijaka, ani nie przeszkadzała, choć też w pełni nie współgrała z tym co zostało przedstawione.
     Gra aktorska - najbardziej irytował mnie odtwórca Coltona, czyli Connor Corum. Miałam wrażenie, że nie za dobrze czuje się on przed kamerami i niestety nie wypadł tak naturalnie. Co do dorosłej części załogi filmu nie mam żadnych zastrzeżeń. Zagrali bardzo dobrze i nie miałam ochoty przestać na to patrzeć w trakcie seansu.
     Film "Niebo istnieje... naprawdę" jest dla mnie dość nijaką produkcją. Cieszę się, że mam ją wreszcie za sobą i nie będzie mi dłużej zaprzątać myśli. Wątpię jednak abym miała ochotę obejrzeć ponownie ten tytuł. Może na kimś innym zrobi większe wrażenie, jednak mnie nie zachwycił tak abym polecała go każdemu.
     Moja ocena: 5/10.

środa, 28 listopada 2018

"Runa" Vera Buck

Paryż, rok 1884.
Doktor Charcot na oddziale neurologicznym kliniki Salpêtrière przeprowadza eksperymenty na histeryczkach.
Jego pokazy hipnozy ściągają widzów z całej Europy; znany neurolog niczym magik sprawia, że pacjentki tańczą przed zgromadzoną publicznością. Któregoś dnia na oddział trafia Runa, mała dziewczynka, która opiera się wszelkim metodom terapeutycznym. Jori Hell, szwajcarski student medycyny, widzi w tym szansę na zdobycie upragnionego tytułu doktora i wysuwa śmiałą propozycję zabiegu, który do tej pory wydawał się nie do pomyślenia. Chce jako pierwszy lekarz w historii medycyny operacyjnie usunąć obłęd z mózgu pacjentki. Nie wie jednak, że Runa zostawiła wmieście tajemnicze wiadomości, ściągając na siebie uwagę innych osób.
Zna też najmroczniejszą tajemnicę Joriego…
Opis książki





Autor: Vera Buck
Tytuł oryginalny: Runa
Język oryginalny: niemiecki
Tłumacz: Skowrońska Emilia
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: literatura zagraniczna
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2015
Rok pierwszego wydania polskiego: 2018
Liczba stron: 608



     Mam wrażenie, że w tym roku pojawiło się bardzo wiele powieści z wątkiem chorób psychicznych. Każda na swój sposób kusi, jednak to "Runa" z opisu wydała mi się być najbardziej intrygująca, a wiele pozytywnych opinii jeszcze bardziej zachęcało do sięgnięcia po akurat tę pozycję. I całe szczęście również ja się nie zawiodłam :)!
     Runa to kilkuletnia dziewczynka z nietypowymi objawami. Nie działają na nią również znane jak dotąd formy leczenia. Dla Joriego próba wyleczenia tej młodej istotki wydaje się być idealną okazją do zdobycia tytułu doktora. Jednak im lepiej bohaterowie się poznają i dają się poznać, tym na jaw wychodzą coraz drastyczniejsze sekrety. Choć pozycja ma ponad sześćset stron to czytało mi się ją bardzo lekko i ciężko było mi ją odłożyć już od pierwszych akapitów. Historia przedstawiona na kartach tej powieści jest bardzo interesująco skonstruowana, a sama akcja nie ma gorszych momentów, które mogą zniechęcić czytelnika. Fakty przeplatają się z fikcją literacką i dla dociekliwych może być nie lada gratką odkrywanie tego co jest prawdą a co zostało stworzone na potrzeby misternie skonstruowanej treści.
     Bohaterowie jak dla mnie zostali rewelacyjnie wykreowani. Każda z postaci tu występujących miała w sobie coś, dzięki czemu można ją zapamiętać na dłużej a nie tylko na czas lektury. Wszyscy wzbudzili we mnie przeróżne emocje i nie było tu miejsca na wszechobecną nijakość, przez którą można się zanudzić. Moim zdaniem bohaterowie to bardzo mocna strona tej powieści.
     Styl autorki bardzo przyjemny w odbiorze. Dzięki temu w jaki sposób konstruuje ona zdania można szybko przebrnąć przez książkę, a fantastyczna fabuła, którą stworzyła nie pozwala oderwać się wręcz od lektury. Wydanie papierowe to chyba niestety najsłabsza część. Niestety pomimo dość pokaźnej grubości znów mamy klejone strony co nie wpływa w tym przypadku zbyt pozytywnie na komfort czytania. Jednak przyciągająca wzrok okładka została idealnie dobrana do tego co tu znajdziemy - trochę tajemnicza jednak nie zdradzająca zbyt wiele.
     Cieszę się, że zdecydowałam się na lekturę tej powieści. "Runa" ma swój urok i jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie spodziewałam się, że o tego typu sprawach można napisać tak dobrą powieść. Z wielką chęcią w przyszłości powrócę do tej książki, a Wy jeśli jeszcze jej nie przeczytaliście to gorąco polecam jej nadrobienie. Moim zdaniem naprawdę warto!
     Moja ocena: 9/10.

niedziela, 25 listopada 2018

'Bajecznie bogaci Azjaci' (Crazy Rich Asians, 2018) - film


Pochodząca z Nowego Jorku Rachel Chu (Wu) zgadza się pojechać ze swoim długoletnim chłopakiem — Nickiem Youngiem (Golding) do Singapuru na ślub jego najlepszego przyjaciela. Rachel cieszy się, że po raz pierwszy zobaczy Azję, ale jednocześnie denerwuje się przed spotkaniem z rodziną Nicka. Ponadto zupełnie niespodziewanie dowiaduje się, że jej chłopak nie wspomniał o kilku kluczowych szczegółach ze swojego życia. Okazuje się, że to nie tylko potomek jednej z najzamożniejszych rodzin w kraju, ale także jeden z najbardziej pożądanych kawalerów. Fakt, że Rachel jest jego dziewczyną, sprawia, że biorą ją za cel zazdrosne panny z towarzystwa, a co gorsze — również niepochwalająca tego związku matka Nicka (Yeoh). Szybko staje się jasne, że chociaż miłości nie można kupić, pieniądze mogą jednak nieźle namieszać.




     Film "Bajecznie bogaci Azjaci" bombardował mnie swego czasu z każdej strony. Byłam ogromnie ciekawa tej produkcji, choć miałam pewne obawy, czy oby na pewno jest to coś co mi się spodoba. W końcu nadszedł ten czas, gdy miałam wreszcie możliwość zobaczyć o co tak naprawdę cały ten szum. Będąc już po seansie mam bardzo mieszane odczucia w przypadku do tego tytułu...
     Rachel od wielu lat spotyka się z jednym mężczyzną. Po dość długim okresie nadszedł ten dzień, gdy przy okazji ślubu swojego najlepszego przyjaciela, Nick zaprasza swą wybrankę do rodzinnego domu, aby poznała jego rodzinę. Na jaw wychodzi kilka znaczących szczegółów, które mogą zniszczyć ten związek. Niestety sama nie wiem co mam do końca myśleć o tym filmie. Był on promowany jako komedia, jednak fabuła i powielane schematy z którymi mamy tu styczność wskazują niestety na komedię ale tą romantyczną, a na ten gatunek reaguję prawie alergicznie. Jest tu wiele momentów, które bardzo łatwo przewidzieć i nie ma tego elementu zaskoczenia. Jednak jest w tym filmie coś co go wyróżnia na tle tego typu produkcji. Nie jest on aż tak bardzo sztampowy czy durny jak się można spodziewać. Są tu nieliczne sytuacje, które ratują całość, choć mam wrażenie, że jeśli wspomnę o które mi dokładnie chodzi to zaspojleruję i odbiorę przyjemność z oglądania.
     Gra aktorska - jest to na pewno jeden z mocniejszych plusów tego filmu. Moim zdaniem jest tu wielu aktorów, którzy przyłożyli się do swojego zadania i faktycznie odegrali swoje role z uczuciem. Nie miałam tego wrażenia, że każdy robi wszystko na odwal, aby tylko zgarnąć swoje wynagrodzenie. Zarówno te główne postacie jak i dalszoplanowe były bardzo dobrze obsadzone. Jest to chyba element do którego nie mogę się przyczepić.
     Film ma swoje plusy i minusy. Dla mnie jest to dość przeciętna produkcja, która wywołała we mnie jedynie mieszane odczucia. Wątpię, abym do niej w przyszłości powróciła, choć stanowczo jej nie skreślam. Jestem ciekawa czy tylko ja jestem aż tak bardzo niezdecydowana względem tej produkcji.
     Moja ocena: 5/10.

sobota, 24 listopada 2018

"Ona to wie" Lorena Franco



 
Spokojne osiedle pod Barceloną. Ignorowana przez męża, uzależniona od alkoholu i środków uspokajających Andrea spędza całe dnie na obserwowaniu przez okno życia sąsiadów.
A zwłaszcza idealnego małżeństwa mieszkającego po drugiej stronie ulicy.
Beznadziejną rutynę przerywa zniknięcie sąsiadki z naprzeciwka. Alkohol i tabletki to nie najlepsze połączenie. Andrea nie może mieć pewności, czy to, co widzi i słyszy, rzeczywiście się dzieje, czy rodzi się w jej zamroczonym umyśle. A może to wytwór fantazji niespełnionej pisarki? Mimo to chce odkryć prawdę. Nawet wtedy, gdy sama zaczyna się czuć coraz bardziej zagrożona. Zwłaszcza wtedy. 
Opis książki






Autor: Lorena Franco
Tytuł oryginalny: Ella lo sabe
Język oryginalny: hiszpański
Tłumacz: Sosnowska Elżbieta
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2017
Rok pierwszego wydania polskiego: 2018
Liczba stron: 480



     Okładka książki "Ona to wie" przez pewien czas 'wisiała' na przystanku autobusowym, na którym przesiadałam się aby dotrzeć do pracy. Dodatkowo napis z tyłu głoszący "Nowy Ruiz Zafón jest kobietą i pisze powieści kryminalne" dodatkowo przemawiał za tym, abym sięgnęła po tę pozycję. Nadszedł wreszcie ten czas gdy to się stało. Czy faktycznie jest tak dobrze jak u uwielbianego przeze mnie Zafóna?
     Andrea wiedzie dość monotonne życie. Przygląda się przez okno swojemu sąsiedztwu popijając środki uspokajające kawą z dodatkiem alkoholu. Jednak zniknięcie w nocy jej sąsiadki zmienia jej dotychczasową rutynę i przybiera nieoczekiwany obrót. Muszę przyznać, że choć samo streszczenie fabuły może wydać się nieco lakoniczne, to to co się dzieje w tej powieści to całkiem zgranie stworzona historia. Zaskakujące wydarzenia, których momentami nie sposób przewidzieć tworzą niesamowitą akcję od której ciężko się oderwać. Niestety zdarzają się również bardziej nużące sytuacje, przez które trzeba przebrnąć aby znów móc cieszyć się lekturą. Czasem miałam wrażenie, że powtarzają się motywy z "Dziewczyny z pociągu", co niekoniecznie może się części czytelników spodobać. Całe szczęście nie było tego tak dużo, aby zniechęcało do dalszego czerpania przyjemności z tej książki.
     Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani. Wzbudzali oni we mnie przeróżne emocje, nie zawsze te pozytywne, a w szczególności Andrea. Wkurzała mnie ona do granic możliwości, lecz były momenty, że byłam w stanie ją zrozumieć. Choć może wydawać się to błahym stwierdzeniem, jednak nic ani nikt nie jest taki jak wygląda na pierwszy rzut oka. Złożoność postaci występujących w tej powieści jest moim zdaniem mocną stroną tej pozycji.
     Styl autorki bardzo lekki i nie miałam problemu by już od pierwszych stron całkowicie wciągnąć się w lekturę. Jednak dużym nadużyciem jest porównywanie jej do Carlosa Ruiz Zafóna, którego uwielbiam. Moim zdaniem sposób w jaki piszą znacząco się różni, a jedynym wspólnym elementem jest to, że szybko się czyta ich powieści. Wydanie papierowe całkiem dobrze zrobione. Główną wadą są klejone strony, do których nadal się nie przekonałam, choć jest to rozwiązanie wykorzystywane w większości książek. Również pod koniec odniosłam wrażenie, że osoby odpowiedzialne za korektę trochę już odpuściły i nie wszystkie błędy zostały wyłapane.
     Cieszę się, że wreszcie sięgnęłam po tę pozycję. "Ona to wie" to dobra powieść, w którą można wciągnąć się już od początku i będę pozytywnie wspominać jej lekturę. Choć nie jest aż tak fenomenalna aby w pełni skraść moje serducho, uważam, że warto po nią sięgnąć.
     Moja ocena: 7/10.

piątek, 23 listopada 2018

'Interwencja' (The Intervention, 2016) - film


 


Peter (Vincent Piazza) i Ruby (Cobie Smulders) są młodym małżeństwem z trójką dzieci. W ich związku nie dzieje się jednak najlepiej. Para nie potrafi już ze sobą normalnie rozmawiać. Ich codzienność pełna jest ciągłych kłótni i nieporozumień. Przyjaciele małżeństwa postanawiają interweniować. Zapraszają Petera i Ruby do spędzenia wspólnego weekendu na wsi. Wieczorna rozmowa dotycząca kłopotów pary nie przebiega jednak zgodnie z planem. Na światło dzienne zaczynają wychodzić problemy pozostałych uczestników spotkania.






     Aktorkę Cobie Smulders kojarzę głównie z serialu "Jak poznałem waszą matkę". Miałam ochotę zobaczyć ją w innej roli, niż ta z której ją poznałam i tym oto sposobem natrafiłam na film pod tytułem "Interwencja". Nie do końca wiedziałam czego mogę się spodziewać od tej produkcji, lecz będąc już po seansie nadal mam bardzo mieszane uczucia.
     W małżeństwie Ruby i Petera gołym okiem widać, że nie dzieje się dobrze. Zauważają to ich przyjaciele, którzy postanawiają urządzić im tak zwaną "interwencję" w pewien weekend w uroczym domku na wsi. Podczas tych dwóch dni dochodzi do przeróżnych sytuacji, które otworzą oczy nie tylko głównym zainteresowanym... Akcja tego filmu toczy się bardzo powoli. Losy bohaterów poznajemy wręcz w ślimaczym tempie przez co nie do końca w pełni możemy dostrzec pełen obraz tego co się w ich życiu dzieje. Pomimo tego sama fabuła momentami jest na tyle intrygująca, że naprawdę oglądałam z zainteresowaniem niektóre sceny. Jednak całościowo wypada bardzo przeciętnie, ma swoje lepsze i gorsze momenty, które mogą zarówno zachwycić jak i zniechęcić do dalszego oglądania.
     Gra aktorska - przyznam się, że i w tym wypadku mam bardzo mieszane odczucia. Źle nie było jednak chociażby po Cobie Smulders spodziewałam się czegoś trochę lepszego. Myślałam, że będzie w stanie pokazać więcej emocji w swojej postaci. Również Melanie Lynskey nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia. Odegrała ona tutaj bardzo ważną rolę, której niestety nie podołała. Jej gra była dość drętwa i irytująca, przez co nie byłam w stanie żywić wobec postaci, którą odgrywała pozytywnych uczuć.
     "Interwencja" to film, który jest przeciętny pod każdym względem. Nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia, jednak nie mogę napisać aby było to coś bardzo złego, co radziłabym omijać szerokim łukiem. Ot, taka historia, którą można obejrzeć w trakcie wykonywania innych czynności jak prasowanie. Umili czas ale nie wciągnie nas na tyle, że przypalimy żelazkiem jakieś ubrania ;).
     Moja ocena: 5/10.

środa, 21 listopada 2018

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz


 
Zosia Krasnopolska otrzymuje w spadku od pani Stefanii zrujnowaną willę w Rudzie Pabianickiej. Rudera okazuje się domem z duszą uwięzioną w dalekiej przeszłości. Stary dom otoczony sadem – niegdyś bardzo piękny – kryje sekrety swoich mieszkańców. Zosia powoli zgłębia jego tajemnice. Kiedy na jej drodze pojawi się Szymon, odkryje najważniejszy sekret: dowie się, czym są prawdziwa przyjaźń oraz miłość. Zrozumie, że tak jak drzewa czereśni muszą rosnąć obok siebie, by wydać owoce, tak ludzie muszą się kochać, by ich wspólna droga przez życie miała sens.
Powieść o przeszłości zaklętej w każdym dniu i o darach, które otrzymujemy od losu, jeśli patrzymy także sercem… 
Opis książki






Autor: Magdalena Witkiewicz
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: społeczna, obyczajowa
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2017
Liczba stron: 496



     Z twórczością Magdaleny Witkiewicz miałam styczność tylko raz, gdy to około trzy lata temu przeczytałam "Szkołę żon". Totalnie nie trafiła do mnie tamta powieść i byłam święcie przekonana, że nigdy więcej nie sięgnę po nic więcej tej autorki. Trafiłam jednak na YT na filmik Ewy z Cat Vloguje, gdzie wypowiadała się ona w ciepłych słowach na temat twórczości Witkiewicz. Postanowiłam dać więc kolejną szansę tej pisarce i sięgnęłam po powieść "Czereśnie zawsze muszą być dwie".
     Niepozornie rozpoczynająca się znajomość Zosi oraz pani Stefanii zmieni w życiu Krasnopolskiej wiele. Rady starszej pani zostaną w pełni docenione dopiero po latach, a nieoczekiwany spadek w postaci zrujnowanej willi zmusza do przewartościowania swojego dotychczasowego losu. Przyznam, że po opisie nie spodziewałam się niczego spektakularnego, ot, opowieść jakich wiele dostępnych na rynku. Jednak sposób w jaki została przedstawiona akcja pozytywnie mnie zaskoczyła. Choć można się domyślić niektórych zdarzeń, wciągnęłam się już od pierwszych stron i ciężko mi było przestać. Pomimo objętości tej książki pochłonęłam ją w niecałe dwa dni. Teraźniejszość przeplatana z przeszłością w subtelny sposób, dzięki czemu poznajemy losy nie tylko tu i teraz, lecz mamy okazję poznać wydarzenia, które doprowadziły do tego kim są i dlaczego właśnie takie a nie inne decyzje podejmują.
     Bohaterowie - mam niestety nieco mieszane odczucia wobec nich. Wzbudzili oni we mnie przeróżne emocje, a główna postać, czyli Zofia, była według mnie bardzo nierówno poprowadzona. Miała ona swoje lepsze i gorsze momenty w kreacji i nie zawsze potrafiłam zżyć się z tą bohaterką. Jednak całym sercem pokochałam panią Stefanię i bardzo cieszę się, że dzięki tym wstawkom z przeszłości mogliśmy ją lepiej poznać. Co do męskich bohaterów tej powieści to mam wrażenie, że zeszli oni trochę na dalszy plan, choć mieli oni swój udział w życiu bohaterek.
     Styl autorki odbieram na plus. Pociągnęła ona bardzo lekko fabułę powieści oraz w bardzo plastyczny sposób posługiwała się językiem. Jedyne co mnie bardzo drażniło to sytuacje gdy były przedstawione jakieś wydarzenia, a na końcu akapitu czy rozdziału pojawia się zdanie typu "ale o tym, że to było złe miała przekonać się dopiero w przyszłości". Niestety osobiście nienawidzę takiego zabiegu wybiegania w przyszłość.
     Wydanie papierowe bardzo dobrze zrobione. Główną wadą, przynajmniej dla mnie, mogą być klejone strony. Jednak mam własny egzemplarz, który już krąży po rodzinie i wiem, że wszyscy dbają o czyjąś własność, dzięki czemu przetrwa on dość długo. Okładka ze skrzydełkami, które nie utrudniają czytania, przyciąga wzrok i w zależności od gustu może ona się podobać lub nie. Mnie ona na swój sposób urzekła i uważam, że idealnie pasuje do treści, którą tu znajdziemy.
     Nie żałuję, że dałam kolejną szansę Magdalenie Witkiewicz. "Czereśnie zawsze muszą być dwie" to powieść, którą pomimo kilku niedociągnięć bardzo przyjemnie mi się czytało. Jak widać czasem warto się przełamać, gdyż można trafić na całkiem dobry tytuł, który skradnie w pozytywny sposób kilka godzin z naszego życia.
     Moja ocena: 6/10.

poniedziałek, 19 listopada 2018

'Miłość na zamówienie' (Failure to Launch, 2006) - film




 




Rodzice Trippa pragną, by ich trzydziestopięcioletni syn w końcu się usamodzielnił. Podstępem wprowadzają w jego życie kobietę idealną - Paulę.










     Nie lubię komedii romantycznych, często reaguję na nie wręcz alergicznie. Jednak zostałam namówiona na obejrzenie filmu pt. "Miłość na zamówienie". Miała to być podobno wyróżniająca się na tle innych produkcji z tego gatunku historia. Niestety nie była...
     Tripp to wieczne dziecko, który nadal mieszka z rodzicami, choć ma już trzydzieści pięć lat. Jego rodzice tego już nie wytrzymują i postanawiają zapoznać go z Paulą, mając nadzieję, że wreszcie wyniesie się z rodzinnego gniazda. Niestety historia przedstawiona w tym filmie jest bardzo schematyczna, nie przedstawia nic nowego co było mi przez niektóre osoby obiecywane. Zaczęłam oglądać tę produkcję z nadzieją, że faktycznie zobaczę coś niespodziewanego, czego wcześniej nie widziałam, jednak srogo się rozczarowałam już od pierwszych minut. Znajdziemy tu bardzo mało śmiesznych momentów, o ile w ogóle jakieś tutaj były. Humor typowy dla amerykańskich komedii romantycznych, który niestety nie do końca trafia w moje gusta. Jak przystało dla tego typu gatunku, już od samego początku wiadomo jak potoczą się losy bohaterów - początkowa fascynacja, jakaś 'drama', aby w końcu główni zainteresowani sobie ludzie przebaczyli i żyli długo i szczęśliwie. Osobiście oczekuję jednak czegoś lepszego, co mogłoby wywołać we mnie jakieś głębsze emocje a nie tylko irytację i ewentualne pierwsze siwe włosy na głowie przed trzydziestką.
     Gra aktorska - nie przepadam za odtwórczynią Pauli, czyli Sarah Jessica Parker, i nie jest to jej rola dzięki której przekonam się do niej. Nie wypadła ona tutaj tak dobrze, abym miała ochotę dawać jej kolejną szansę, by sprawdzić jej podobno wybitne zdolności aktorskie. W przypadku Matthew McConaugheya - nie było tak źle ale też nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Również postacie drugoplanowe nie były aż tak rewelacyjnie zagrane, by uratować całą produkcję i w jakikolwiek sposób zmniejszyć moją irytację tym tytułem.
     "Miłość na zamówienie" to film, który na pewno nie znajdzie się na mojej liście ulubieńców. Przewidywalność i brak zabawnych momentów, które jednak powinny znaleźć się w komedii, sprawiają, że moje rozczarowanie jest tym większe. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała oglądać tej produkcji ponownie. Jeśli ktoś z Was tak samo jak ja niezbyt przepada za komediami romantycznymi to mam wrażenie, że również nie będzie zadowolony z tego filmu. Nie polecam.
     Moja ocena: 2/10.

sobota, 17 listopada 2018

"Istota zła" Luca D'Andrea


  
Brutalna zbrodnia, porażająca pierwotną grozą natura, obsesja i pradawna przyczajona Bestia.
Filmowiec Jeremiasz Salinger przenosi się z żoną i córką z Nowego Jorku do Siebenhoch, małej wioski w górach Południowego Tyrolu. Zafascynowany miejscowym krajobrazem kręci dokument o pracy ratowników górskich. Uczestniczy w akcji ratunkowej, w której ginie cała załoga, on jedyny cudem unika śmierci.
Ciepiąc na ataki paniki, w czasie przedłużonego pobytu w Dolomitach natrafia na mrożącą krew w żyłach kryminalną zagadkę z przeszłości - tajemnicę masakry w wąwozie Bletterbach. Nierozwikłaną do dzisiaj...

Opis książki






Autor: Luca D'Andrea
Tytuł oryginalny: La sostanza del male
Język oryginalny: włoski
Tłumacz: Kasprzysiak Stanisław
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2016
Rok pierwszego wydania polskiego: 2016
Liczba stron: 480



     W przypadku książki "Istota zła" miałam mieszane uczucia już od samego początku. Nie byłam pewna czy to jest tematyka odpowiednia dla mnie, gdyż nie bardzo ciągnie mnie do powieści 'górskich' czy nawet historii osadzonych w takiej lokalizacji. Czytałam wiele skrajnych opinii na temat tej książki i w końcu postanowiłam ją przeczytać, gdyż udało mi się dorwać ją w całkiem okazyjnej cenie, za zawrotne dwanaście złotych.
     Jeremiasz przenosi się wraz z rodziną do małej wioski w górach, gdzie kręci film o ratownikach. Nowe miejsce zaczyna go coraz bardziej fascynować, a odkryta niewyjaśniona tajemnica sprzed lat tylko go nakręca do działania. Jednak niezdrowa fascynacja może mieć opłakane skutki, nie tylko dla jego rodziny. Według niektórych czytelników jest to mrożący krew w żyłach thriller. Mnie niestety treść tej książki ani nie zmroziła ani nie ogrzała. Początkowe sto stron szło mi jak przysłowiowa krew z nosa i kilkukrotnie miałam ochotę porzucić lekturę tej pozycji, jednak szkoda mi było ją odstawiać nieprzeczytaną do końca na półkę. Gdy akcja wreszcie już trochę się rozwinęła czytanie szło mi już trochę lepiej ale nie znalazłam tu nic co by mnie w pełni zachwyciło. Znajdziemy tu kilka ciekawych zwrotów akcji, zakończenie może wydać się zaskakujące, lecz nie poczułam tego czegoś i nie poczułam miłości do tej historii. Niestety nie czytałam jej z wypiekami na twarzy, nie mogąc doczekać się co będzie dalej. Raczej miałam nadzieję na szybkie jej dokończenie i mieć czyste sumienie, że dobrnęłam do końca.
     Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani. Jest to element co do którego nie mam żadnych zastrzeżeń. Wzbudzili oni we mnie przeróżne emocje, zarówno te pozytywne jak i negatywne. Wychodzę jednak z założenia, że lepsza wkurzająca postać niż całkowicie nijaka o której łatwo zapomnieć będąc nawet jeszcze w trakcie lektury. Nie ze wszystkimi działaniami Jeremiasza, czyli głównego bohatera, się zgadzałam lecz były momenty gdy w pewien sposób byłam w stanie zrozumieć jego postępowanie. Najbardziej szkoda było mi jego żony, która nie pojawiała się zbyt często, choć była ważna dla całości.
     Styl autora bardzo specyficzny. To był chyba główny element, przez który miałam ochotę porzucić lekturę tej książki już na samym początku. Bardzo ciężko było mi się przekonać do sposobu w jaki autor ciągnie historię w tej powieści. Dodatkowo mało zachęcający początek fabuły powodowały, że czułam wręcz niechęć do tej pozycji. Jednak im dalej dalej w las tym lepiej, albo po prostu przyzwyczaiłam się lub przymrużyłam oko na to jak jest prowadzona akcja. Wydanie papierowe ma jedną wadę - klejone strony, choć podczas lektury nie miałam tego wrażenia, że książka mi się zaraz rozpadnie w rękach. Cała reszta jednak została w miarę porządnie dopracowana, dzięki czemu samo wydanie oceniam raczej na plus.
     Według mnie "Istota zła" to przeciętna książka, którą nie będę zaprzątać sobie zbyt długo głowy. Wątpię abym jeszcze długo po lekturze o niej rozmyślała lub miała ochotę do niej powrócić. Nie należę do ani do fanów tej pozycji, ani nie znajdę się również po drugiej stronie barykady i nie będę jej linczować. Nie przekonała mnie ona do siebie, jednak chyba po prostu nie są to do końca moje klimaty. Wątpię, abym prędko sięgnęła po kolejny tytuł tego autora.
     Moja ocena: 5/10.

wtorek, 13 listopada 2018

'Rodzina na sprzedaż' (Una especie de familia, 2017) - film







Malena jest lekarką z klasy średniej. Mieszka w Buenos Aires. Niedawno utraciła dziecko. Po tym traumatycznym doświadczeniu wyrusza w podróż, aby adoptować noworodka z biednej rodziny w północnej Argentynie. W trakcie podróży Malena zaczyna się wahać, odczuwa dylematy moralne. Zastanawia się do czego może się jeszcze posunąć, aby stworzyć rodzinę o jakiej marzy?



 



     Czasami mam już przesyt polskimi, amerykańskimi czy angielskimi produkcjami, do których jednak najczęściej mam dostęp. Postanowiłam w tych okolicznościach obejrzeć film pt. "Rodzinę na sprzedaż", gdyż opis wydał mi się dość intrygujący. Niestety ogromnie się zawiodłam, choć pokładałam w nim wielkie nadzieje.
     Malena pragnie mieć dziecko, jednak nie jest jej pisane spełnienie tego marzenia. Po utracie ciąży postanawia adoptować noworodka z biednej rodziny w Argentynie. Choć wydarzenia z którymi musi zmierzyć się bohaterka są dramatyczne to akcja wlecze się niemiłosiernie wolno. Jest wiele niepotrzebnych scen, które bez problemu można by pominąć czy skrócić a sens pozostałby ten sam. Możliwe, że twórcy chcieli dodać więcej refleksyjnych momentów, lepiej ukazać tło społeczne biednych ludzi, jednak były one jedynie irytująco dłużącymi się niepotrzebnymi i nic nie wnoszącymi do całości wstawkami. Pomimo dość interesującej tematyki zdarzyło mi się usnąć na tym filmie. W moim odczuciu można by dużo lepiej pociągnąć ten temat niż tak jak zostało to zrobione w tym filmie. Dobrana muzyka była przeciętna, widoki nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia, żebym mogła je rozpamiętywać, choć widziałam pewien potencjał niektórych ujęć.
     Gra aktorska to chyba największy pozytywny aspekt tej produkcji. Była ona na całkiem przyzwoitym poziomie. Niestety nie jest ona na tyle wybitna abym piała z zachwytu i przyznawała nagrody aktorom za to jak wcielili się w swoje postacie. Bez żadnego zarzutu i najbardziej naturalnie wypadł tu chyba jedynie noworodek, który nie miał tu zbyt wiele do powiedzenia.
     Niestety film "Rodzina na sprzedaż" rozczarował mnie i wiem, że już nigdy ponownie go nie zobaczę. Jak dla mnie poświęcenie półtorej godziny na tę produkcję było stratą czasu, gdyż można o wiele lepiej spożytkować taki okres. Szkoda, że nie mogę się cofnąć i naprawić błędu jakim jest obejrzenie tego tytułu. Podsumowując w wielkim skrócie: nie polecam.
     Moja ocena: 4/10.

niedziela, 11 listopada 2018

"More Happy Than Not. Raczej szczęśliwy niż nie" Adam Silvera



W swojej rewelacyjnej debiutanckiej powieści stanowiącej połączenie "Zakochanego bez pamięci" z "Innymi zasadami lata", Adam Silvera zachwyca i porusza do łez.
Po samobójstwie ojca szesnastoletni Aaron Soto nie może się pozbierać i znaleźć szczęścia. Dzięki pomocy swojej dziewczyny Genevieve i zapracowanej matki powoli wraca do siebie. Jednak smutek i blizna na nadgarstku nie dają mu zapomnieć o przeszłości.
Kiedy Genevieve wyjeżdża na kilka tygodni, Aaron spędza ten czas z nowym znajomym. Thomas ma projektor filmowy i nie przejmuje się tym, że Aaron kocha książki fantasy. Jednak ich szczęście nie wszystkim się podoba. Nie mogąc zerwać z Thomasem Aaron zwraca się o pomoc do Instytutu Leteo, chociaż oznacza to, że zapomni, kim naprawdę jest. 
Opis książki





Autor: Adam Silvera
Tytuł oryginalny: More Happy Than Not
Język oryginalny: angielski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: społeczna, obyczajowa
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2015
Rok pierwszego wydania polskiego: 2018
Liczba stron: 400



     Książki Adama Silvery zrobiły wśród polskich czytelników furorę. Na dwadzieścia pozytywnych opinii z którymi się zetknęłam jedna była neutralna czy negatywna. Postanowiłam wreszcie sama przekonać się czy również ja będę się zachwycać twórczością tego autora i zostanę jego wierną czytelniczką.
     Aaron nie ma łatwego życia. Jego ojciec niedawno popełnił samobójstwo, co było dla niego dość ciężkim przeżyciem. Dodatkowo przeżywa okres dojrzewania, próbuje określić własne "ja", a przyciąganie do jego kolegi staje się coraz silniejsze i ten fakt wcale nie ułatwia mu życia... "More Happy Than Not. Raczej szczęśliwy niż nie" to powieść poruszająca wiele ważnych tematów z którymi może zmagać się młody człowiek. Mam wrażenie, że każdy czytelnik znajdzie w tej pozycji coś co może go zainteresować, bez względu na wiek. Choć książka jest chyba kierowana głównie do młodzieży to zarówno rodzice, jak i nastolatkowie, czy też osoby nie mające swoich dzieci mogą całkowicie wciągnąć się w tę historię. Nie jest ona tak oczywista jak może się na początku wydawać. Treść tej książki wzbudza wiele emocji i zmusza do refleksji, a niestety nie zawsze będą to pozytywne odczucia. Historia ma swoje mankamenty i pewne nieścisłości lecz rozumiem dlaczego tak dużo osób ją pokochało.
     Bohaterowie zostali dobrze wykreowani, choć niektórych postaci było dla mnie za mało. Mam wrażenie, że udział partnerki w życiu głównego bohatera został trochę potraktowany po macoszemu, choć podczas lektury można odnieść odczucie, że był on ogromny. Sam Aaron jako główna postać całkiem dobrze dawał sobie radę jako, jednak nie przez całą lekturę tej książki pałałam do niego sympatią. Były momenty w których ogromnie mnie wkurzał, choć wydarzenia zostały tak przedstawione, że byłam w stanie zrozumieć jego postępowanie.
     Styl autora bardzo lekki, choć początkowo ciężko było mi się do niego przekonać. Moim zdaniem mocno odczuwalne jest to, że książka skierowana jest do młodszego odbiorcy niż ja. Jednak gdy po kilku pierwszych stronach przyzwyczaiłam się już do tego typu narracji to wciągnęłam się w powieść bez reszty i ciężko było mi się oderwać od lektury. Wydanie elektroniczne, które czytałam zostało moim zdaniem bardzo dobrze zrobione i nie mam wobec niego nic do zarzucenia. Nie znalazłam tutaj żadnego elementu, który wzbudziłby moje zastrzeżenia i zniechęcał do sięgnięcia po pozycję w tej formie.
     Gdy już przeczytałam tę książkę, to zaczęłam rozumieć fenomen tego tytułu. Jest to ważna powieść, którą warto przeczytać, gdyż niektórym może otworzyć oczy na uczucia dojrzewających osób o innej orientacji. Ma ona kilka mankamentów, lecz nie żałuję, że ją przeczytałam, gdyż bardzo miło spędziłam czas podczas lektury. W niedalekiej przyszłości zapewne sięgnę po inne tytuły tego autora, które są lub będą dostępne w Polsce.
     Moja ocena: 7/10.

piątek, 9 listopada 2018

'Grzeczny grzesznik' (The Land of Steady Habits, 2018) - film






Anders Hill (Ben Mendelsohn) czuje się uwięziony w gnuśnej, zamożnej społeczności Westport (Connecticut), więc postanawia przejść na emeryturę i odejść od swojej żony (Edie Falco) w nadziei, że na nowo wznieci to w nim chęć do życia. Szybko jednak doskwierają mu skutki swoich wyborów: całymi dniami poszukuje przedmiotów do udekorowania swojego pustego domu, sypia z nieznajomymi i czuje się zupełnie zagubiony.








     Film "Grzeczny grzesznik" ciągle pojawiał mi się w proponowanych na Netflixie. Według tego portalu miała być to całkiem dobra produkcja, która będzie mi się podobać. Niestety nic bardziej mylnego. Jestem totalnie zawiedziona tym tytułem i na prawdę nie wiem jak mogło mi się to pojawić w propozycjach...
     Anders postanawia rzucić dotychczasowe życie aby znaleźć tę iskrę i sens, które utracił. Rozwodzi się z żoną, znajduje nowe lokum oraz aby podbudować swoje ego sypia z nowo poznanymi kobietami. Mam wrażenie, że ten film nie ma jako takiej fabuły. Przedstawione są tu losy faceta, który chciał coś zmienić w swoim życiu na lepsze ale niekoniecznie mu to wyszło. Nie znajdziemy tu wartkiej akcji, która porwie widza już od pierwszych minut. Są to po prostu urywki losów zagubionego faceta wiodącego nudne życie. I taki był cały ten film - niemiłosiernie nudny i dłużący się. Miałam wrażenie, że momentami ja mam przeciętny żywot - jednak tutaj utwierdziłam się w przekonaniu, że już film na podstawie mojego życia byłby znacznie ciekawszy i bardziej ociekający w absurdalno-zabawne perypetie. W "Grzecznym grzeszniku" nie znalazłam nic, co by mnie zainteresowało i choć trochę pozytywnie nastroiło. Podczas seansu usnęłam kilkukrotnie i przez co musiałam powracać do momentów w których już odpłynęłam.
     Gra aktorska - jak dla mnie w wielu momentach tak samo drętwa jak sama fabuła, choć i tak były tu przebłyski, dzięki którym można docenić tę produkcję. Jak dla mnie jedynie postacie dalszoplanowe były naprawdę godne uwagi, przez co film uzyskał ode mnie tak wysoką ocenę. Niestety aktor wcielający się w główną postać, Ben Mendelsohn, wypadł tu mało przekonująco. Nie jestem pewna co zamierzał ukazać w tej roli, lecz było drętwo i nudno.
     Jestem pewna, że nie powrócę do tego filmu. "Grzeczny grzesznik" jest dla mnie totalnym nieporozumieniem. Nastawiłam się na dobrą komedię z elementami dramatu, a dostałam ponad półtorej godziny produkcji zalatującej ogromną klapą. Uważam, że nie warto poświęcać swojego czasu na to coś, chyba, że ktoś ma go w nadmiarze i lubi się katować.
     Moja ocena: 3/10.

wtorek, 6 listopada 2018

"Do trzech razy śmierć" Alek Rogoziński




Autorka powieści kryminalnych, Róża Krull, otrzymuje zaproszenie na zjazd pisarzy, odbywający się we dworku pod Krakowem. Już pierwszego dnia jej koleżanka po piórze zostaje otruta. Wszystko wskazuje na to, że morderca, który zostawił na miejscu zbrodni czarną różę, wciela w życie fabułę jednej z powieści Krull. A inni zaproszeni pisarze wcale nie są tak niewinni, jak się wydaje... 
Pisarka rozpoczyna prywatne śledztwo. Pomagają jej w tym zakochany w gotowaniu specjalista od public relations, zafascynowany kryminałami boy hotelowy oraz trzy szalone blogerki. Czy detektywi-amatorzy okażą się skuteczniejsi od policji?

Opis książki






Autor: Alek Rogoziński
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2017
Liczba stron: 328



     W październiku 2016 roku po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością Alka Rogozińskiego, gdy to przeczytałam "Jak cię zabić, kochanie?". Pozytywnie wspominam tę książkę więc postanowiłam sięgnąć po kolejny tytuł tego autora. Mój wybór padł na "Do trzech razy śmierć" rozpoczynający serię o Róży Krull.
     Zlot pisarek w malowniczym dworku pod Krakowem zdaje się być interesującym wydarzeniem. Niestety podczas niego dochodzi do morderstwa... Jeden z gości, a mianowicie Róża Krull, postanawia rozpocząć śledztwo na własną rękę, gdyż ma wrażenie, że ta zbrodnia jest z nią ściśle związana. Akcja tej powieści mam wrażenie, że jest dość prosta, jednak wciąga już od samego początku. Jest trochę przerażająco, mamy sprawę kryminalną oraz dużą dawkę humoru. Są literatki oraz blogerzy, co sprawia, że dla mnie jest to tematyka stosunkowo bliska. Choć czytało mi się tę powieść bardzo dobrze to czegoś mi tu zabrakło. Po poprzednim tytule tego autora spodziewałam się równie dobrej komedii kryminalnej, jednak ta powieść nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia.
     Bohaterzy zostali bardzo ciekawie wykreowani. Podczas lektury nie ma prawa nam się żadna postać pomylić z inną. Pomimo, że przeczytałam już wiele książek, Różę Krull i jej pomysły będę prawdopodobnie pamiętać dość długo. To chyba głównie właśnie dzięki osobom występującym na kartach tej powieści nie można się oderwać od lektury.
     Styl autora bardzo lekki i przyjemny w odbiorze. Przez treść można przebrnąć bardzo szybko. Mi się udało pochłonąć tę pozycję w zaledwie kilka godzin w ciągu jednego dnia, co bardzo rzadko mi się zdarza. Wydanie papierowe ma tylko jedną wadę - klejone strony, a że w rękach miałam egzemplarz z biblioteki to niestety nie był on już w tak dobrym stanie jak można by oczekiwać. Jednak cała pozycja wyglądała bardzo schludnie, a pomimo, że nie należy oceniać książki po okładce, ma ona w sobie coś co przyciąga wzrok.
     Nie żałuję, że miałam okazję przeczytać "Do trzech razy śmierć". Jest to bardzo intrygująca powieść, przy której można się zrelaksować. Z drugiej strony mam wrażenie, że autora stać jednak na coś lepszego, a przynajmniej książką "Jak cię zabić, kochanie?" poprzeczka została postawiona wysoko. Na pewno sięgnę po kolejny tytuł gdy będę miała taką możliwość i pozostaje mi mieć nadzieję, że się nie zawiodę :).
     Moja ocena: 6/10.

niedziela, 4 listopada 2018

'Kler' (2018) - film










Życie trzech księży ulega zmianie, kiedy ich drogi krzyżują się ponownie.











     Wokół filmu "Kler" narosło wiele kontrowersji. Nawet w moim rodzinnym mieście nie puszczali tej produkcji w kinie... Przez te wszystkie absurdy, krążące wokół tego tytułu, byłam jeszcze ciekawsza co takiego zostało tutaj przedstawione. Czy faktycznie jest on wart takiego szumu, który miał miejsce?
     Historia kręci się wokół księży i ich 'codziennego' życia, które nie zawsze jest tak idealne jak można by oczekiwać od tych osób. Mam wrażenie, że jest to zlepek tych najgorszych sytuacji jakie mogą mieć albo miały miejsce w tym 'zawodzie'. Zostało to tak przedstawione aby przyciągnąć widza, choć gdyby nie ta polityczna nagonka nie wiem czy film odniósłby taki sukces. Nie twierdzę, że jest to zła produkcja, choć nie z każdymi sytuacjami bym się do końca zgodziła. Czy aby na pewno w małym mieścinach byłaby taka nagonka na księdza czy raczej mieszkańcy kryliby osobę duchowną a sprawa zostałaby zamieciona pod dywan? Niemniej uważam, że treść jaka została tu ukazana nie jest tak zła jak niektórzy uważają i ta cała nagonka była niepotrzebna. Niestety w każdej grupie znajdą się tak zwane czarne owce, niekoniecznie działające na korzyść wizerunku wszystkich. Nawet wśród księgowych, czyli w zawodzie z którym jestem ściśle powiązana, czy w innych grupach znajdą się niechlubne jednostki.
     Gra aktorska w moim odczucia na bardzo dobrym poziomie. Każda postać została idealnie obsadzona, a aktorzy na prawdę dobrze wcielili się w swoje role. Choć nie były to łatwe angaże, przedstawiające idealne obrazy osób, nie mam nic do zarzucenia któremukolwiek z aktorów.
     "Kler" jest moim zdaniem bardzo dobrym filmem i nie żałuję, że wybrałam się na niego do kina. Mam wrażenie, że ta polityczna(?) nagonka tylko napędziła cały marketing. Gdyby nie ten szum tytuł prawdopodobnie przeszedłby bez większego echa, jednak dzięki temu ten temat dotarł do szerszego grona widzów.
     Moja ocena: 8/10.

czwartek, 1 listopada 2018

"Syn" Philipp Meyer


 

Syn Philippa Meyera to epicka, napisana z rozmachem powieść o amerykańskim Zachodzie. Wielopokoleniowa saga o losach dumnej i niezłomnej teksańskiej rodziny McColloughów - od czasów XIX-wiecznych najazdów Komanczów do XX-wiecznego boomu naftowego - dla której najważniejszą wartością jest ziemia i honor. To także książka niepokojąca i działająca na wyobraźnię. Bez wątpienia można powiedzieć, że jest arcydziełem i kontynuacją najlepszej tradycji amerykańskiego kanonu - niezapomniana powieść łącząca pisarską sprawność Larry'ego McMurty'ego z ostrością wyrazu Cormaca McCarthy'ego.

Opis książki






Autor: Philipp Meyer
Tytuł oryginalny: The Son
Język oryginalny: angielski
Tłumacz: Polak Jędrzej
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: historyczna
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2013
Rok pierwszego wydania polskiego: 2016
Liczba stron: 608



     O książce "Syn" Philippa Meyera słyszałam wiele pozytywnych opinii. Większość czytelników zachwycała się nad stylem autora oraz treścią tej powieści. Widząc ten tytuł w bibliotece nie mogłam przejść obok niego obojętnie. Jednak podczas jej lektury dość sporo musiałam przemieszczam się z miejsca na miejsce, więc na dużej promocji zakupiłam też e-booka, żeby było mi wygodniej.
     Fabuła przedstawiona na kartach tej powieści jest wielowymiarowa, niejednoznaczna. Opisane są tu losy wielu pokoleń rodziny McColloughów, dzięki czemu możemy głębiej poznać historię tego rodu. Choć nie ma tu jednej osi fabularnej, a mnogość bohaterów może nam się wydać przytłaczająca, z pomocą przychodzi nam drzewo genealogiczne umieszczone na początku. Przyznam, że gdy zaczynałam tę powieść ciężko mi było się wczuć w klimat z którym mamy tu styczność, jednak już po około stu stronach wciągnęłam się, a czytanie tej pozycji szło mi bardzo sprawnie. Historie różnych pokoleń były przeplatane ze sobą, a wątki pociągnięte tak, że pod koniec wszystko tworzyło interesującą całość. Nie spodziewałam się, że tego typu literatura mi się spodoba, jednak jestem pozytywnie zaskoczona. Niektóre wydarzenia dość zaskakujące, inne absurdalne, choć nie obyło się bez momentów, przez które lektura mi się dłużyła niemiłosiernie.
     Bohaterowie wzbudzili we mnie różne odczucia. Część z postaci była bardzo dobrze wykreowana, potrafili wywołać takie emocje, przez które śledziłam ich losy z zapartym tchem i dopingowałam, żeby wszystko poszło jak najlepiej. Natomiast inne osoby, z którymi mamy styczność wywoływały moją niechęć, czy też wręcz z nudzenie. W szczególności tyczy się to tego 'środkowego pokolenia', które niestety mnie nie przekonało.
     Styl autora faktycznie bardzo lekki w odbiorze. Podczas lektury czułam się jakbym słuchała opowieści przekazywanej z uczuciem i pełnym zaangażowaniem. Jak dla mnie jest to saga napisana w świetnym stylu, przez co mam ochotę na więcej tego typu książek. Do do wydania - zarówno egzemplarz papierowy jak i ten w formie elektronicznej, zostały bardzo dobrze zrobione i nie mam nic do zarzucenia żadnemu z tych wydań.
     Nie żałuję, że sięgnęłam po ten tytuł. Choć nie jest to fenomenalna książka, którą będę każdemu i wszędzie polecać, uważam ją za przyzwoitą. Spędziłam miło czas podczas lektury, dzięki czemu konieczność przemieszczania się z jednego miejsca w drugie było znacznie przyjemniejsze.
     Moja ocena: 7/10.
Related Posts with Thumbnails