środa, 31 października 2018

Podsumowanie października 2018


Październik już prawie minął. Zaraz listopad, niebawem Święta i koniec roku. Chociaż miałam w tym miesiącu trochę więcej czasu na przemyślenia i tak uważam, że był to bardzo intensywny okres. Mam nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej :).


Październik książkowo

- liczba przeczytanych książek: 7
- łączna liczba stron: 2 424

Na jakość książek w tym miesiącu nie mogę narzekać. Chyba jedynie jestem zawiedziona "Ostatnim pasażerem", który niestety nie zrobił tak dobrego wrażenia jak można by oczekiwać. Wartą uwagi pozycją jest na pewno "Psychologia hejtu (...)", a powieścią, którą chyba najbardziej potrzebowałam w tym miesiącu, była "Wszystko wina kota!" Pani Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Jestem ciekawa innych powieści tej autorki i z chęcią sięgnę po inne tytuły.



Październik filmowo

- liczba obejrzanych filmów: 7
W przypadku filmów znalazło się tu kilka tytułów, które bardzo mi się podobały i zaskoczyły mnie pozytywnie. Jedynym 'rodzynkiem', którego radziłabym unikać to "I Don't Feel at Home in This World Anymore". Resztę mogę z czystym sumieniem polecić, jednak jeśli nie jesteście do któregoś z tytułów przekonani to zapraszam do moich opinii na ich temat.



Mam nadzieję, że Wam październik minął równie dobrze jak mi. Wiem, że w tym miesiącu miały miejsce Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, na które niestety nie miałam możliwości się wybrać. Oglądałam na Instagramie relacje z tego wydarzenia i momentami miałam wrażenie jakbym tam była ;).

poniedziałek, 29 października 2018

'Życie od kuchni' (No Reservations, 2007) - film








Życie perfekcyjnej szefowej kuchni (Catherine Zeta-Jones) zmienia się, gdy pojawia się w nim tryskający energią i beztroski mężczyzna (Aaron Eckhart) - młodszy szef kuchni. Początkowa rywalizacja przeradza się w silne uczucie.











     Czasem mam zrywy do szaleństw w swojej kuchni i testowania różnych nowych dań. Mam wtedy również tak zwaną "fazę" na filmy kulinarne czy też pośrednio związane z tym tematem produkcje. Choć już kiedyś widziałam "Życie od kuchni" miałam ochotę zobaczyć ten tytuł ponownie z nadzieją, że nadal będzie mi się podobać tak samo jak wcześniej.
     Kate jest szanowaną szefową kuchni w znanej restauracji. Jej życie zmienia się gdy nieoczekiwanie musi zaopiekować się siostrzenicą, a na dodatek pojawia się w jej miejscu pracy nowy kucharz. Te dwie sprawy znacząco namieszają w jej życiu, przez co musi ona przewartościować swoje życie na nowo. Choć w tej produkcji powielany jest bardzo sztampowy schemat, przyznam się, że bardzo dobrze mi się ją oglądało. Pomimo przewidywalności z którą mamy tu do czynienia, to zostało tu przedstawione względnie nowe spojrzenie na niektóre motywy. Znajdziemy tu wątki komediowe, trochę romansu, jednak to co mnie najbardziej wzruszyło to sytuacje w których największą rolę odegrała Zoe. Strata ważnej osoby i konieczność adaptacji w nowych warunkach dla tak młodej dziewczynki została tu bardzo dobrze ukazana. Dla niektórych widzów może to wydawać się niepotrzebnym elementem, stwarzającym jedynie możliwości dla typowego "wyciskacza łez:, lecz dla mnie było to bardzo dobrą wstawką, dodającą znaczną wartość do całości.
     Gra aktorska - jak zwykle nie zawiodłam się na odtwórczyni głównej roli, czyli Catherine Zeta-Jones. Wypadła ona w tym filmie genialnie i jedynie nieliczne aktorki poradziłyby sobie w tej roli tak dobrze jak ona. W przypadku aktora wcielającego się w Nicka, a mianowicie Aarona Eckharta mam trochę mieszane uczucia. Jak dla mnie zagrał on po prostu dobrze, może nawet bardzo dobrze, jednak nie poczułam tej chemii, dzięki której pokochałabym go za tę rolę. Co do odtwórców innych postaci nie mam zastrzeżeń, przez które mój odbiór tego filmu były mniej pozytywny.
     "Życie od kuchni" to przyzwoity film, do którego nie żałuję, że powróciłam. Mam swoje dziwne momenty, gdy lubuję się w tego typu tematyce, więc w takich sytuacjach jest on niezastąpiony. Jeśli nie znajdę lepszego zamiennika to zapewne będę powracać do tego tytułu. Na ten moment pozostaje to mój niezawodny 'umilacz kulinarny'.
     Moja ocena: 7/10.

sobota, 27 października 2018

"Fartowny pech" Olga Rudnicka

Posterunkowy Nadziany ma pecha. Po serii niefortunnych zdarzeń postanawia dobrowolnie przenieść się na niewielką placówkę, gdzie nikt go nie zna i może wszystko zacząć od nowa. Na miejscu spotyka kolegę ze szkoły policyjnej, Dzianego, który po wlepieniu mandatu żonie komendanta i pobiciu przez dwunastoletnią dziewczynkę dochodzi do wniosku, że praca w policji nie jest dla niego i zostaje prywatnym detektywem. Pomaga mu brat, Gianni, który właśnie wrócił do Polski i jest specjalistą od trudnych przypadków, a jego klientela jest dość specyficzna. Gianni pracuje bowiem dla bossów przestępczego półświatka. Pierwszym klientem Dzianego zostaje jeden z nich, niejaki Padlina, który dla odmiany zamiast płatnego zabójcy potrzebuje prywatnego detektywa, bo najpierw musi się dowiedzieć, kogo ma zabić. Jednak nic nie toczy się tak, jak powinno. Dziany zostaje postrzelony przez Nadzianego w stopę, oczywiście przypadkiem; Gianni, mimo postanowienia, że będzie uczciwym człowiekiem, musi przyjąć kolejne zlecenie, a Padlina wywołuje wojnę gangów, przekonany, że konkurencja zaatakowała jego człowieka.
Opis książki




Autor: Olga Rudnicka
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2014
Liczba stron: 304



     Z twórczością Olgi Rudnickiej miałam już styczność na początku zeszłego roku, gdy to zachęcona pozytywnymi opiniami sięgnęłam po "Granat poproszę!". Postanowiłam powrócić do tej autorki, a widząc pozycję "Fartowny pech" w bibliotece nie mogłam sobie odmówić jej wypożyczenia. Pełna nadziei na dobrą lekturę zaczęłam ją czytać od razu po powrocie do domu. Choć nadal było zabawnie, niestety nie dostałam aż tak dobrej treści jak wcześniej...
     Dziany, Nadziany i Gianni to dość nietypowy zestaw. Zabawne sploty wydarzeń doprowadziły ich do momentu w którym znów się spotykają. Na jaw wychodzą pewne absurdalne sekrety, a to jak do tego doszło niektórym nie mieści się w głowie. Fabuła tej książki jest wciągająca, bardzo łatwo zatopić się w lekturze już od pierwszych stron i mieć przy tym niezły ubaw. Pomimo tych pozytywów mam pewne 'ale'. Czytało się szybko, lecz tak samo szybko treść wyleci mi z głowy i nie jestem pewna czy do końca roku będę pamiętać szczegóły z tej powieści. Niektóre zwroty akcji są nieprzewidywalne, części natomiast bardzo łatwo się domyślić. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że jest to lekka powieść lepsza podczas wakacyjnego smażenia się na plaży, aniżeli na jesienny wieczór pod kocykiem. Może gdybym czytała ją właśnie w innych warunkach treść bardziej by mi przypadła do gustu.
     Bohaterowie - mam niestety pewien niedosyt. Momentami, a przynajmniej na samym początku, część bohaterów była dla mnie prawie nie do rozróżnienia. Nie mieli od razu swojego wyróżniającego ich charakteru, dzięki któremu byłabym wstanie wiedzieć o kim ja właściwie czytam. Dopiero później, gdy akcja bardziej się rozkręca, byłam w stanie zidentyfikować kto tak naprawdę kim jest.
     Styl autorki bardzo lekki w odbiorze, dzięki czemu bardzo płynnie i przyjemnie można się prześlizgnąć przez treść. W zabawny sposób przedstawiła ona relaksującą treść, przez co lektura tej powieści nie zajmie czytelnikowi zbyt dużo czasu. Wydanie papierowe niestety ma jedną wadę - klejone strony. Zastanawiam się czy kiedykolwiek mi minie niechęć do tego rozwiązania, choć książki zawsze będę kochać :).
     "Fartowny pech" to powieść, która była dla mnie po prostu umilaczem czasu. Nie żałuję, że przeczytałam, lecz nie zamierzam do niej powracać. Może przeczytałam ją po prostu w złym czasie, choć potrafię zrozumieć, że ta pozycja będzie miała swoich zwolenników. Jestem ciekawa jakie są Wasze wrażenia po lekturze tej książki, a jeśli jeszcze jej nie czytaliście to czy macie ją w planach.
     Moja ocena: 6/10.

czwartek, 25 października 2018

'Droga do szczęścia' (Revolutionary Road, 2008) - film

  

April (Winslet) i Frank Wheeler (DiCaprio), młode małżeństwo mieszkające z dwojgiem dzieci na uroczym przedmieściu, sprawia wrażenie bardzo szczęśliwego. Ale to tylko maska, kryjąca frustrację i niezadowolenie z miałkiej egzystencji. Frank ma świetnie płatną, ale nudną pracę. April, wzorowa pani domu, nie może zapomnieć, że kiedyś była aktorką.
Chcąc oderwać się od tego zwyczajnego życia, decydują się na przeprowadzkę do Francji, gdzie życie może stać się piękne i interesujące, gdzie rozwiną swoje artystyczne dusze, gdzie odnajdą swoją drogę do szczęścia. Ale kiedy zaczynają realizować swój plan, okazuje się, że dla każdego z nich szczęście oznacza co innego.






     Leonardo DiCaprio nie należy do moich ulubionych aktorów, jednak ostatni film, w którym widziałam go w duecie z Kate Winslet ("Titanic"), o dziwo mi się podobał. Postanowiłam więc obejrzeć również "Drogę do szczęścia" mając nadzieję na produkcję, która pozostanie w mojej pamięci na długo.
     Każda próba opisania pokrótce fabuły tego filmu z mojej strony była moim zdaniem nieadekwatna do tego co faktycznie tutaj znajdziemy. Żadne słowa nie są w stanie odpowiednio opisać tej historii, więc chyba opis u góry powinien Wam wystarczyć. Historia April i Franka jest przepełniona emocjami, choć nie ma tu typowych zagrywek dla wyciskacza łez. Dla mnie jest to pełna nadziei, radości jak i smutku produkcja, która już od pierwszych minut nie pozwala nam się od siebie oderwać. Będąc po seansie nie dziwi mnie już liczba nagród oraz nominacji jakie dostał ten film. Chyba, aby móc to zrozumieć, trzeba samemu go zobaczyć i wraz z bohaterami przeżywać ich wzloty i upadki. Fabuła z którą mamy tu styczność, widoki jak i muzyka współgrały ze sobą idealnie tworząc bardzo dobry obraz do którego będę jeszcze nie raz powracać, chociażby myślami.
     Gra aktorska - choć nie przepadam za DiCaprio, gdyż ma on w sobie coś co mnie irytuje, uważam, że wypadł tu naprawdę nieźle. W sumie pasował on do roli Franka idealnie i nie zamieniłabym go na żadnego innego aktora. Również Winslet, odtwórczyni April, wypadła rewelacyjnie, jakby włożyła wiele emocji i wysiłku aby faktycznie przygotować się do odegrania tej postaci.
     Choć film trwa prawie dwie godziny to uważam, że każda minuta była tutaj potrzebna i warta uwagi. Nie żałuję, że obejrzałam "Drogę do szczęścia", gdyż jest to jeden z nielicznych tytułów, który potrafi zmusić do refleksji. Jestem pewna, że w przyszłości do niego powrócę, a jeśli ktoś z Was jeszcze nie widział tego filmu to gorąco zachęcam do jego nadrobienia.
     Moja ocena: 9/10.

środa, 24 października 2018

"Wszystko wina kota!" Agnieszka Lingas-Łoniewska



Romantyczna komedia omyłek.
Bestsellerowa pisarka, Lidia Makowska, od lat tworzy popularne wśród kobiet powieści, wydając je pod pseudonimem Róża Mak. Właśnie kończy pisać kolejną książkę i już zaczyna się martwić, co tym razem zarzuci jej Jack Sparrow – czołowy bloger bezlitośnie punktujący niedociągnięcia wszystkich poprzednich powieści. Jednocześnie Lidia, namawiana przez agentkę i przyjaciółkę, Karolinę, przygotowuje się do telewizyjnego wywiadu, aby ujawnić wszystkim fanom swoją prawdziwą twarz. Żąda jednakże, aby wywiad poprowadził Jack, który jako krytyk literacki także występuje incognito.
„Wszystko wina kota!” to ciepła i optymistyczna historia o zaufaniu i przyjaźni, a także o tym, jak cienka może być granica dzieląca dwa pozornie odległe światy.
Opis książki






Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: literatura polska
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2017
Liczba stron: 400



"Czasami ze złych rzeczy wychodzą dobre" *
I tego się trzymajmy :). Faktycznie się to sprawdza!

     W momencie gdy mam gorszy nastrój poszukuję książki, która poprawi mi humor. Ostatnio miałam potrzebę na taką właśnie lżejszą lekturę, dzięki której oderwę się w przyjemny sposób od szarej rzeczywistości. "Wszystko wina kota!" kupiona przeze mnie w tym roku na Warszawskich Targach Książki idealnie wpisała się w moje aktualne potrzeby. Pomimo, że polegałam jedynie na opisie, dostarczyła mi ona tego, czego w danym momencie chciałam.
     Lidia Makowska to autorka wielu bestselerów, które wydawała pod pseudonimem - Róża Mak. Choć większość z jej powieści przeznaczona jest głównie dla kobiet, to każdy tytuł, który wyszedł spod jej pióra, recenzuje tajemniczy bloger Jack Sparrow. Sprawy zaczynają się komplikować gdy relacja głównej bohaterki oraz jej przystojnego sąsiada nabiera tempa. Co więcej - szykuje się jej wielki 'coming out', gdy wreszcie ukaże swoją prawdziwą twarz, a nie tylko książki pod pseudonimem literackim. Fabuła tej książki, która na pierwszy rzut oka może wydawać się dość błaha, została według mnie bardzo ciekawie skonstruowana. Już od pierwszych stron wciągnęłam się w zaskakujące i zabawne wydarzenia, które faktycznie potrafią poprawić paskudny nastrój. Dość dużym mankamentem może się wydawać szybka możliwość odkrycia kto jest tym nieuchwytnym i tajemniczym blogerem, jednak mi nie odebrało to przyjemności z lektury.
     Bohaterowie całkiem dobrze skonstruowani. Większość z postaci wzbudzała we mnie przeróżne skrajne emocje - niektórych nienawidziłam przez całą powieść, a innych pokochałam już od pierwszego "spotkania" na kartach tej powieści. Co do głównej bohaterki Lidii Makowskiej to jest ona jedną z nielicznych, która wywołała we mnie wszystkie emocje, zarówno te pozytywne jak i negatywne. Były momenty gdy bardzo dobrze ją rozumiałam, jej zachowania wydawały się logiczne, by po chwili chcieć nią potrząsnąć, aby się kobieta wreszcie ogarnęła. I co najważniejsze kot, który odegrał w całej historii dość ważną rolę. Pomimo, że jestem zwolenniczką psów to chciałabym mieć takiego 'sierściucha' jak w tej książce, który umilałby mi dni.
     Styl autorki bardzo lekki i przystępny w odbiorze. Pisarka w przezabawny sposób pociągnęła historię, przez co nie mogłam oderwać się od lektury, a samą powieść pochłonęłam w jeden dzień. Wydanie papierowe książki niestety wykonaniem nie zachwyciło mnie aż bardzo jak treść. Głównym mankamentem są klejone strony, a jako, że chciałabym powracać do tej pozycji, to boję się o to ile przetrwa w jednym kawałku, pomimo dbania o nią. Dla niektórych wadą mogą być bardzo białe strony, które mogą razić w oczy podczas czytania. Do innych elementów nie mam zastrzeżeń.
     "Wszystko wina kota!" to dość niepozorna powieść, która jednak może zachwycić czytelnika. Osobiście przeczytałam ją w idealnym dla momencie, kiedy to właśnie potrzebowałam takiego pozytywnego kopa. Po lekturze tej książki mam ochotę na inne tytuły tej autorki i mam nadzieję, że niebawem będę miała okazję po nie sięgnąć. Jeśli ktoś z Was jeszcze nie miał styczności z tą powieścią to serdecznie ją polecam na poprawę humoru.
     Moja ocena: 7/10.

* Lingas-Łoniewska A., "Wszystko wina kota!", Wydawnictwo Novae Res, Gdynia 2017, s. 123.

poniedziałek, 22 października 2018

'Nie ma drugiej takiej' (Irreplaceable You, 2018) - film


 






Niespodziewana i okrutna diagnoza sprawia, że Abbie zaczyna szukać nowej dziewczyny dla Sama — swojego narzeczonego, który nie ma pojęcia o randkowaniu.



  






     Biorąc pod uwagę tytuł tego filmu - "Nie ma drugiej takiej" - oraz to do jakich gatunków został on przypisany (między innymi komedia i romans) miałam pewne obawy czy w ogóle powinnam się za niego zabierać. Jednak pomimo mojej niechęci do wszelakich komedii romantycznych i podobnych stworów, postanowiłam dać mu szansę, chociażby ze względu na elementy dramatu.
     Abbie i Sam to idealnie dobrana para, która planuje swój ślub. Zakochali się w sobie już w dzieciństwie i przez większość życia ich ścieżki się wzajemnie przeplatały. Nieoczekiwana diagnoza u Abbie sprawia, że zaczyna ona poszukiwać dla swojego narzeczonego nowej partnerki... Spodziewałam się niezbyt ambitnego kina, które niestety będzie przedstawiało elementy komedii nie do końca pokrywające się z moim poczuciem humoru. Jakie było moje zdziwienie, gdy już od pierwszych minut nie dostajemy typowej słabej amerykańskiej produkcji. W moim odczuciu znajdziemy tu idealnie wyważone proporcje komedii, dramatu z nutką romansu w tle. Jest tu wiele sytuacji przez które zakręci się łezka w oku, czy pojawi się uśmiech na naszej twarzy. Natomiast męska część odbiorców nie musi obawiać się o swoje ego - według mnie oni również znajdą tu coś dla siebie. Nie ma tu nachalnych wątków romantycznych, a sposób w jaki została przedstawiona treść sprawia, że jest to idealna produkcja na wspólny wieczór.
     Gra aktorska na bardzo dobrym poziomie. Aktorzy wcielający się w główne role zostali idealnie dobrani. W szczególności Michiel Huisman jako Sam wypadł tu niezwykle przekonująco. Jedyne niektóre postacie poboczne nie do końca mi współgrały z całością, jednak nie miały one znaczącego wpływu na główny wątek.
     Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona tym filmem. Nie spodziewałam się po opisie, że dostanę tak emocjonującą produkcję, o której będę prawdopodobnie pamiętać przez dłuższy czas. Moim zdaniem jest to tytuł godny polecenia każdemu, niezależnie od płci czy wieku. Szkoda, że jest tak mało dobrych i niepozornych filmów w tych gatunkach, potrafiących wzbudzić w widzu coś więcej niż tylko znudzenie czy irytację.
     Moja ocena: 8/10.

piątek, 19 października 2018

"Konklawe" Robert Harris

W Watykanie umiera propagujący ideę Kościoła ubogiego, znienawidzony przez Kurię papież. Misja przeprowadzenia konklawe przypada w udziale kardynałowi Lomeliemu, mającemu za sobą kryzys wiary dziekanowi Kolegium Kardynalskiego. Do wzięcia udziału w wyborach uprawnionych jest stu siedemnastu kardynałów, lecz tuż przed rozpoczęciem głosowań w Domu Świętej Marty pojawia się kolejny, nieznany nikomu kardynał Benitez z Filipin, którego zmarły papież podniósł do tej godności w tajemnicy przed watykańskimi urzędnikami. 
Zamknięci we wnętrzu Kaplicy Sykstyńskiej elektorzy modlą się o to, by Duch Święty oświecił ich i pomógł dokonać właściwego wyboru, bardzo szybko jednak obok toczącego się od dziesięcioleci sporu tradycjonalistów i liberałów zaczynają się między nimi całkiem ziemskie intrygi i knowania. Lomeli musi rozstrzygnąć w swoim sumieniu, czy jako dziekan kolegium ma się ograniczać wyłącznie do spraw organizacyjnych, czy też spróbować wpłynąć na przebieg głosowania poprzez ujawnienie mrocznej przeszłości głównych pretendentów. Ostateczny wynik konklawe okaże się jednak i tak nie całkiem zgodny z jego intencjami.
Opis książki



Autor: Robert Harris
Tytuł oryginalny: Conclave
Język oryginalny: angielski
Tłumacz: Szulc Andrzej
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2016
Rok pierwszego wydania polskiego: 2017
Liczba stron: 336



     Robert Harris, a raczej jego twórczość, zbiera w większości pozytywne recenzje. Bardzo rzadko natrafiłam na negatywne słowo na temat którejkolwiek z jego książek. Widząc dostępną w bibliotece pozycję "Konklawe" postanowiłam dać szansę autorowi. Byłam ogromnie ciekawa czy również ja będę zaliczać się do grona jego zwolenników. 
     Umiera papież, który wzbudzał wiele emocji wśród osób związanych z kościołem. W tych okolicznościach to na barkach Lomeliego spoczywa organizacja konklawe. Gdy wszyscy elektorzy, wraz z nowym nieoczekiwanym gościem, zostają zamknięci we wnętrzu Kaplicy Sykstyńskiej zaczynają się intrygi mogące zaważyć na wyniku. Moim zdaniem fabuła w tej powieści jest bardzo dobrze skonstruowana. Choć nie znajdziemy tu akcji pędzącej w zatrważającym tempie to i tak można się wciągnąć w treść już od pierwszych stron. W trakcie lektury miałam wrażenie, że czytam "House of Cards" w trochę kościelnym, a nie jedynie politycznym, wydaniu. Jest to dość specyficzna tematyka, która znajdzie swoich przeciwników jak i zwolenników. Jeśli lubujecie się w takich klimatach to jak najbardziej trafi ona w wasze gusta :).
     Bohaterowie - pomimo ich mnogości, autor zadbał o to aby nie zlali nam się oni w jedną dużą masę bez możliwości rozróżnienia. Co ważniejsze postacie były w subtelny sposób opisane, że nie zaburzało nam to płynności czytania. Jedynie Ci poboczni, którzy nie mieli aż takiego udziału czy wpływu na treść, zostali potraktowani trochę po macoszemu, nie został wykorzystany w pełni ich potencjał.
     Styl autora bardzo przyjemny w odbiorze. Powieść czytało mi się bardzo lekko i płynnie, a akcja została poprowadzona tak, że nie mogłam się oderwać od lektury. Wydanie papierowe zostało całkiem przyzwoicie zrobione - twarda oprawa, szyte strony i nie tak rażąca w oczy biel stron. Jako zwolenniczka tego typu wydań papierowych jestem w pełni usatysfakcjonowana.
     Moim zdaniem powieść "Konklawe" ma swoje plusy i minusy. Zdaje sobie sprawę, że nie jest to pozycja dla każdego, gdyż niektórym może się nie spodobać takie osadzenie intryg w świecie kościelnym. Jak dla mnie jest to całkiem dobra powieść po którą warto sięgnąć. Osobiście nie żałuję, że przeczytałam ten tytuł i wiem, że sięgnę po kolejne pozycje tego autora.
     Moja ocena: 7/10.

środa, 17 października 2018

'I Don't Feel at Home in This World Anymore' (2017) - film



 







Nieśmiała opiekunka odzyskuje chęć do życia, kiedy wspólnie z sąsiadem‑samotnikiem wpada na trop zwyrodnialców, którzy okradli jej dom.



 






     Czasem mam momenty, gdy nie mam pojęcia na co mam ochotę i jaki film powinnam obejrzeć. Wybieram wtedy tytuł na "chybił-trafił" i rozpoczynam seans z nadzieją, że nie będzie to całkowity gniot. W przypadku filmu "I Don't Feel at Home in This World Anymore" jedynym elementem, który mnie w jakikolwiek sposób zainteresował to rola w którą wcielił się Elijah Wood. Niestety nie jest to produkcja, dzięki której polubię tego aktora...
     Ruth wiedzie całkiem przeciętne życie, z którego nie jest w pełni zadowolona. Czarę goryczy przelewa moment, gdy ktoś włamuje się do jej domu i kradnie najcenniejsze rzeczy. Nie tylko te pod względem cenowym, lecz te które mają dużą wartość sentymentalną. Gdy nawiązuje ona lepszą relację z pewnym sąsiadem, jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zdaję sobie sprawę, że niewiele oczekiwałam od tego filmu, jednak to co tutaj dostałam niestety mnie zbytnio nie zachwyciło. Choć tytuł może wydawać się chwytliwy, a opis fabuły dla niektórych dość intrygujący, to niestety samo wykonanie nie zachwyca. Akcja rozwija się bardzo leniwie, dopiero pod koniec zaczyna się coś dziać co mogłoby zainteresować widza. Jednak nie jest to coś co zapada w pamięci na dłużej. Ponoć jest to kryminał, lecz jak na ten gatunek niewiele jest tu zaskakujących zwrotów akcji trzymających w napięciu. Teoretycznie jest tu dużo krwi, postrzałów i trochę brutalnych scen, jednak ich sztuczność dość mocno razi w oczy.
     Gra aktorska - niestety Elijah Wood nie wypadł tu na tyle dobrze, abym miała ochotę zobaczyć jak radzi sobie w innych produkcjach. "Władcy Pierścieni" jak dotąd nie widziałam i jakoś na ten moment nadal mnie do tej serii nie ciągnie, ani w postaci książek ani ich ekranizacji. Natomiast aktorka wcielająca się w postać Ruth, czyli Melanie Lynskey - jeśli zamiarem reżysera było stworzenie postaci nieporadnej życiowo pod każdym względem to spisała się ona wyśmienicie. Natomiast jeśli bohaterka miała przejść pewną metamorfozę pod wpływem pewnych zdarzeń to niestety tego nie zauważyłam.
     Ten film nie jest w moim odczuciu na tyle dobry aby go komukolwiek polecić, choć nie jest też aż tak zły, żebym na niego całkowicie "pluła jadem" i odradzała na każdym kroku. Jestem jedynie pewna, że nigdy więcej nie obejrzę go ponownie i mam nadzieję, że dość szybko o nim zapomnę.
     Moja ocena: 4/10.

wtorek, 16 października 2018

"Psychologia hejtu, czyli jak radzić sobie z krytyką w życiu osobistym i zawodowym" Mateusz Grzesiak

Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Chyba że Cię zabije. 
Hejt jest wszędzie. W na pozór niewinnych komentarzach rodziców na temat lenistwa ich dziecka. W docinkach dotyczących wyglądu żony. W bece gimnazjalistów, których żarty mogą zabić. W artykułach blogerów budujących swoją popularność na taniej sensacji albo w przemowach polityków — wypowiedziach krzykliwych, pozbawionych kultury i treści. We wpisach pracowników wyładowujących swoje niezadowolenie i w poniżających komentarzach szefów. 
Zastanawiałeś się kiedyś, ilu rzeczy nie osiągnąłeś albo nie zrobiłeś, bo czyjaś krytyka podcięła Ci skrzydła? Jaki rachunek zapłaciłeś za głupie żarty w swoim kierunku, chamskie komentarze, które wziąłeś do siebie, niesprawiedliwe słowa usłyszane w pracy, bezpodstawnie negatywne oceny w szkole? Kim byś był, gdybyś umiał sobie z nimi radzić?
Po pierwsze, byłbyś sobą. Szczęśliwym człowiekiem. Stań się wolny od opinii innych i sam decyduj, jak żyć. Pozbądź się złych wspomnień i zacznij budować siebie na bazie swojego własnego zdania. 
Po drugie, zacząłbyś znacznie skuteczniej działać — bo gdy nikt Ci nie przeszkadza i gdy się nie przejmujesz, rozwijasz skrzydła. Stajesz się szybszy. Dokładniejszy. Osiągasz więcej w krótszym czasie. 
„Psychologia hejtu” to przewodnik po świecie krytyki w życiu zawodowym i osobistym, w rzeczywistości i internecie. Uwolni Cię od zbędnego przejmowania się tym, czym nie powinieneś się przejmować, od brania do siebie tego, co Ci szkodzi, oraz wytłumaczy, dlaczego hejter robi sobie i innym krzywdę.
Tobie już nie zrobi. Nigdy.
Opis książki



Autor: Mateusz Grzesiak
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura naukowa i popularnonaukowa
Gatunek: nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Forma: poradnik
Rok pierwszego wydania: 2017
Liczba stron: 296



     Z tak zwanym hejtem spotykamy się niestety coraz częściej. Choć w dużej mierze mamy z nim do czynienia w czeluściach Internetu, zaczyna on pojawiać się również w innych strefach naszego życia. Pomimo, że na swoim blogu nie spotykam się zbyt często z przejawami "słownej agresji", niestety zauważam to w zwykłej codzienności. Widząc tytuł "Psychologia hejtu (...)" w bibliotece postanowiłam zaznajomić się z tą pozycją.
     W przypadku tej książki nie ma możliwości opowiedzenia o fabule. Jest to po poradnik, który przedstawia różne aspektu hejtu, który pojawia się w życiu prywatnym jak i zawodowym. Niektórym może otworzyć oczy na fakt, że sami momentami stają się hejterami, choć nie zdają sobie z tego sprawy. W moim odczuciu znajdziemy tu wiele rad, które mogą faktycznie pomóc każdemu kto kiedykolwiek spotkał się z niezbyt przychylnymi 'opiniami'. Dzięki tej książce niektórzy może wreszcie rozróżnią konstruktywną krytykę od plucia jadem we wszystkie strony. Nie zawsze to co wydaje się być dla jednego oczywiste, jest odbierane w ten sam sposób przez drugą osobę. Moim zdaniem wszyscy coś wyniosą z tej pozycji, bez względu na jakim etapie swojego życia się znajdują.
     Styl pisania w moim odczuciu jest całkiem przystępny w odbiorze, dzięki czemu bardzo łatwo przyswoić sobie treść. Choć pozycję można połknąć w jeden wieczór to polecam rozłożenie jej sobie na kilka razy, aby faktycznie móc przemyśleć to co tutaj możemy znaleźć. Wydanie tej książki jest jak najbardziej na plus. Naprawdę mało jest tak porządnie zrobionych pozycji, które nie rozlecą się po kilku ich przeczytaniach. W szczególności zwracam na to uwagę w przypadku książek wypożyczonych z biblioteki. Oby ten egzemplarz służył jak najdłużej :).
     Przyznam, że jestem pozytywnie zaskoczona tą pozycją. Miałam pewne obawy, że oprócz chwytliwego tytułu nie ma tu zbyt wiele merytorycznej treści, która mogłaby pozostać w pamięci. Całe szczęście ogromnie się myliłam. Będąc już po lekturze tej książki mocno zastanawiam się nad kupnem własnego egzemplarza oraz wybraniem się na jedno ze szkoleń prowadzonych właśnie przez Pana Mateusza Grzesiaka.
     Moja ocena: 8/10.

sobota, 13 października 2018

'W chmurach' (Up in the Air, 2009) - film




 


Ryan Bingham (George Clooney) to profesjonalista specjalizujący się w "doradztwie dotyczącym zmian w karierze zawodowej" (eufemistyczne ujęcie zwalniania pracowników). Życie Ryana to ciągła podróż, jego mieszkanie to tylko puste miejsce. Podczas jednej z podroży poznaje Alex (Vera Farmiga) i  zaczyna myśleć o zmianie stylu życia. Czy tak się stanie?








     W dzisiejszych czasach zmiana miejsca zatrudnienia nie jest niczym szczególnym. Przeróżne są powody, które zmuszają nas do tego kroku. Czasem to jest zmiana przez tak zwane "widzimisię", a czasem po prostu konieczność, a jeszcze bywa jakiś inny bodziec. Film "W chmurach" w luźny sposób nawiązuje do tego tematu, dlatego też byłam zaintrygowana tym, w jaki sposób mogło zostać to tutaj przedstawione.
     Ryan pracuje w wielkiej korporacji i przez znaczną część roku bywa w rozjazdach. Jego rola wydaje się być dość niewdzięczna, a do jednego z głównych zadań należy przekazywanie złych wieści pracownikom. Wręcza on, zamiast przełożonego czy też innej osoby odpowiedzialnej za to zadanie, wypowiedzenia zatrudnionym, często [choć nie zawsze] niewinnym ludziom. Pewne zmiany w jego życiu zaczynają zachodzić, gdy poznaje dwie kobiety, które trochę namieszają - Alex oraz Natalie. Przyznam się, że pomimo dość intrygującego pomysłu na fabułę, troszkę wynudziłam się podczas seansu. Bez problemu można by usunąć kilka wątków, które niewiele wniosły do całej historii. Najbardziej nie spodobał mi się wątek siostry głównego bohatera. Choć dzięki niemu poznajemy jego dzieciństwo to niewiele te aktualne wydarzenia zmieniły w jego zachowaniu, jakby nic nie wniosły i nie zmusiły do jakiegokolwiek przemyślenia swojego działania. Znajdziemy tu również elementy, które mogą jednak przypaść do gustu. Dla mnie do najważniejszych pozytywów to zakończenie. Całe szczęście nie było ono zbyt przesłodzone, przez co mogłabym negatywnie wspominać tę historię.
     Gra aktorska - zdaje sobie sprawę, że dla niektórych George Clooney jest jednym z najprzystojniejszych i najbardziej przez nich cenionych aktorów, jednak tutaj mnie on do siebie nie przekonał. Odniosłam wrażenie, że zagrał po prostu poprawnie, lecz nie jest to jego jedna z najlepszych ról, w których miał okazję się wykazać. Z całej obsady najbardziej spodobała mi się Vera Farmiga, wcielająca się w postać Alex Goran. Moim zdaniem bardzo dobrze pasowała do tej roli, zarówno pod względem aktorskim jak i samym wyglądem, i nie zamieniłabym jej na żadną inną aktorkę.
     "W chmurach" to produkcja, którą było miło zobaczyć, choć nie wiem na jak długo pozostanie w mojej pamięci. Nie jest to tytuł, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, tak abym mogła wynieść z niego coś dla siebie. Jest to w chyba po prostu umilacz czasu, z pewnymi elementami komedii, dzięki któremu możemy sobie uprzyjemnić inne przyziemne czynności.
     Moja ocena: 6/10.

czwartek, 11 października 2018

"Tryjon" Melissa Darwood

 



Nic nie ochroni nas przed bólem wspomnień. Sami musimy się z nim uporać.
Mila jest inna niż wszyscy. Często traci świadomość, przebywa w jednym miejscu, by po kilku godzinach znaleźć się w zupełnie innym. Pewnego dnia budzi się w zaświatach, zwanych Tryjonem. Dowiaduje się, że nie żyje, a przed śmiercią dopuściła się zbrodni. 
Czy zdoła dowieść swojej niewinności?
Czy kiedykolwiek jest za późno na miłość?
I najważniejsze - co skrywa Tryjon?
Wciągająca historia o życiu po śmierci i poszukiwaniu własnej tożsamości.
Opis książki







Autor: Melissa Darwood
Język oryginalny: polski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: fantasy
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2018
Liczba stron: 304



     Melissa Darwood to polska autorka pisząca pod pseudonimem. Na jej książkę pod tytułem "Tryjon" trafiłam trochę przypadkiem. Choć widziałam kilka pochlebnych recenzji tej pozycji, nie do końca byłam przekonana czy jest to powieść, która trafi w moje gusta. W końcu jednak dojrzałam do tej decyzji i postanowiłam dać szansę autorce.
     Mila od dziecka ma dość nietypową przypadłość - zdarzają się jej momenty, gdy traci świadomość i nie ma pojęcia co się z nią w tym czasie działo. Czasami trwa to kilka minut, innymi razy kilka dni. Główny problem pojawia się w momencie gdy utraciła ona świadomość na kilka lat i zostaje oskarżona o morderstwo, którego całkowicie nie pamięta... Fabuła tej książki jest bardzo tajemnicza, nic tutaj nie jest takie oczywiste jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Podczas lektury tej pozycji towarzyszyły mi przeróżne emocje, które niestety nie zawsze były pozytywne. Widziałam wiele porównań do powieści "Nostalgia anioła" Alice Sebold, jednak w moim odczuciu jest to bardzo luźne nawiązanie do treści z tamtej pozycji, które nie oddaje w pełni tego co tutaj znajdziemy. W trakcie czytania odniosłam wrażenie, że "Tryjon" jest jednak historią skierowaną do młodszego czytelnika niż ja. Pomimo, że poruszane są tu ważne tematy, momentami wręcz patetyczne, to wpleciony wątek romantyczny nie do końca mi pasował. Najbardziej chyba rozczarowało mnie samo zakończenie, które było dla mnie zbyt wyidealizowane. Możliwe, że jestem masochistką, jednak spodziewałam się czegoś bardziej mrocznego.
     Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani, choć były momenty, gdy niemiłosiernie mnie irytowali. W szczególności główna żeńska postać, czyli Mila. Odniosłam wrażenie, że sama nie wiedziała czasami czego tak naprawdę oczekuje od siebie i innych, nie potrafiąc podjąć decyzji. Biorąc pod uwagę wiek bohaterki, nie musiała ona być właściwa, w końcu każdy popełnia błędy, ale ten jej brak zdecydowania  w pewnych momentach zapadł w mojej pamięci najbardziej.
     Styl autorki zaskakująco pozytywnie odebrałam podczas czytania. Czasami mam obawy wobec polskich autorów, jednak tutaj nie odczułam takiego typowego dla Polaków narzekania na wszystko. Język jakim posługuje się pisarka, pomimo dość specyficznej tematyki, jest naprawdę lekki, a to w jaki sposób poprowadzona została fabuła czasami naprawdę zaskakuje. Wydanie papierowe zostało przyzwoicie dopracowane. Oprócz klejonych stron nie ma tu nic do czego bym mogła się przyczepić. Choć nie powinno oceniać się książki po okładce to myślę, że ta przyciąga oko i oddaje klimat.
     Przyznam się, że miałam pewne obawy czy powinnam umieszczać tę recenzję na blogu. Nie zachwyciła mnie ona na tyle, żebym miała ochotę do niej wracać, lecz mam nadzieję, że uda mi się trafić na inny tytuł tej autorki. Mam wrażenie, że gdybym była trochę młodsza, zamiast zbliżać się do trzydziestki byłabym w okolicach dwudziestki, bardziej doceniłabym tę powieść. Nie zrozumcie mnie źle - sądzę, że jest to całkiem dobra książka, jednak chyba nie trafiła u mnie w odpowiedni czas.
     Moja ocena: 6/10.

środa, 10 października 2018

'Chwyć życie za włosy' (Nappily Ever After, 2018) - film












Pracująca w branży reklamowej perfekcjonistka przeżywa kryzys miłosny. Rusza więc w podróż ku samopoznaniu, którą zaczyna od szokującej zmiany fryzury.




 




     Każdy z nas w jakiś sposób dba o swoje włosy, prawda? W bardziej lub mniej świadomy sposób, jednak jakiś swój czas poświęcamy na ich 'ogarnięcie'. Co jeśli jednak nasze całe życie im podporządkujemy, gdy to my jesteśmy dla nich zamiast one dla nas? Film "Chwyć życie za włosy" jest idealną produkcją dla wszystkich, nawet dla tych, którym włosomaniactwo pochłonęło całe ich życie :).
     Violet to perfekcjonistka pod każdym względem. Zarówno w jej życiu życiu prywatnym jak i zawodowym nie ma miejsca na porażki. Przez lata żyła w przekonaniu, że jej włosy zawsze muszą wyglądać idealnie, nawet tuż po przebudzeniu. Jest tylko jeden problem - są one bardzo niesforne. Przyznam się, że podczas seansu nieźle się ubawiłam. Moim zdaniem podejście do idealnego wizerunku, czy też dążenia do niego aby zadowolić innych zostało tu perfekcyjnie ujęte. Samo przesłanie tej historii może otworzy oczy tym, którzy usilnie walczą z naturą swoich włosów. Przyznam sama, że miałam w swoim życiu okres gdzie namiętnie je prostowałam, jednak wreszcie nauczyłam się dbać o ich naturalne piękno i nie katować na każdym kroku. Znajdziemy w tym filmie zarówno elementu komedii jak i dramatu. Dla lubujących się w romantyzmie znajdzie się również wątek romansowy. Wszystko to zostało w bardzo subtelny sposób ze sobą połączone. Jednak całość nie jest tak piękna jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Było kilka momentów w których zachowanie bohaterów niezmiernie mnie zirytowało, chociażby sytuacja gdy fryzjer poznaje matkę głównej bohaterki.
     Gra aktorska bardzo dobra. Nie jest ona wybitna na tyle, żebym miała ochotę przyznawać obsadzie statuetki, jednak podczas oglądania tego filmu nic mi nie zgrzytało. Najbardziej przekonująco wypadła dla mnie najmłodsza część obsady, a mianowicie Kai N. Ture, wcielająca się w małą dziewczynkę - córkę fryzjera, który odegrał dość znaczną rolę.
     "Chwyć życie za włosy" jest dość intrygującą produkcją, która umiliła mi czas. Sądzę, że nie każdemu może przypasować tematyka tego filmu, część widzów może się wynudzić podczas seansu, jednak ja i tak polecam. Choć moja ocena nie należy do najwyższych, uważam, że warto obejrzeć i zobaczyć co nadgorliwość w pewnych aspektach może nawyczyniać w naszym życiu.
     Moja ocena: 6/10.

niedziela, 7 października 2018

"Najgłupszy anioł" Christopher Moore

Do Bożego Narodzenia został dzień (dobra, powiedzmy, że prawie tydzień) i w całym maleńkim miasteczku Pine Cove w Kalifornii mieszkańcy pochłonięci są kupowaniem, zawijaniem, pakowaniem i, ogólnie rzecz biorąc, wczuwaniem się w świąteczny nastrój. 
Ale nie wszyscy odczuwają tę radość. Mały Joshua Barker rozpaczliwie potrzebuje świątecznego cudu. Nie, nie leży na łożu śmierci; nie, nie zaginął mu pies. Ale Josh jest przekonany, że widział, jak Mikołaj obrywa łopatą po łbie i teraz nasz siedmiolatek modli się tylko o jedno: proszę, Mikołaju, powstań z martwych. 
Ale moment! Gdzieś w powietrzu czai się anioł. (W powietrzu, łapiecie?). To nie kto inny, jak archanioł Razjel, który zstąpił na Ziemię w poszukiwaniu dziecka, którego życzenie należy spełnić. Niestety, nasz anioł nie należy do tych, których aureola świeci najjaśniej. W mgnieniu oka zawali swoją świętą misję i ześle na mieszkańców Pine Cove bożonarodzeniowy chaos, którego kulminacją stanie się najśmieszniejsze i najstraszniejsze świąteczne przyjęcie, jakie miasteczko widziało.
Opis książki





Autor: Christopher Moore
Tytuł oryginalny: The Stupidest Angel
Język oryginalny: angielski
Tłumacz: Drewnowski Jacek
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: literatura zagraniczna
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2004
Rok pierwszego wydania polskiego: 2006
Liczba stron: 304



     Książka pt. "Najgłupszy anioł" to chyba jedna z najbardziej fotogenicznych pozycji z jakimi się dotychczas spotkałam. Na różnych portalach co chwila widziałam zdjęcia z cytatami pochodzącymi właśnie z tej powieści. Choć nie do końca wiedziałam jakiej mogę spodziewać się tematyki, to postanowiłam sprawdzić czy cała książka jest dobra, czy ma tylko kilka chwytliwych zdań.
     Pine Cove to maleńkie miasteczko z dość specyficznymi mieszkańcami. Zbliżające się wielkimi krokami Święta Bożego Narodzenia to idealna okazja do organizowania przeróżnych imprez w mieście. Wszystko by się udało gdyby nie tajemniczy anioł, który przybył do tego miejsca z pewną misją. Choć nie jest to gruba książka to mam wrażenie, że była ona bardzo treściwa. Wiele wydarzeń, niektóre bardziej a inne trochę mniej komiczne, jednak ciągle się coś działo. Podczas lektury nie było miejsca na złapanie oddechu i głębsze przemyślenia na temat tego co właśnie przeczytaliśmy - raczej chciało się od razu dowiedzieć co się dalej zdarzy. Choć nie oglądałam serialu "The Walking Dead", kojarzę jedynie mniej więcej zarys fabuły, to przypuszczam, że niektóre wątki w tej książce mogą spodobać się fanom wspomnianej produkcji. Mnie one niestety nie do końca przekonują...
     Bohaterowie - teoretycznie wszyscy inni, specyficzni na swój sposób. Jednak ta absurdalna różnorodność wśród postaci była momentami aż za nadto wydumana. Znajdziemy tu skupisko bardzo nietypowych osób, wręcz komicznych, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie podczas czytania. Nie jestem pewna czy ten efekt był zamierzony czy raczej taki misz masz wyszedł przez przypadek.
     Styl autora zaskakująco lekki w odbiorze. Pomimo, że tematyka tej książki należy do tych bardziej specyficznych i nie każdemu ona przypadnie do gustu, to czytało mi się naprawdę szybko. Gdyby nie wzywające obowiązki to łyknęłabym tę powieść w jeden wieczór. Wydanie papierowe bardzo dobrze wykonane. W bibliotece udało mi się dostać ten tytuł w twardej oprawie oraz szytymi stronami, przez co nie mam właściwie nic do zarzucenia samemu sposobowi w jaki został on wydany.
     "Najgłupszy anioł" to pozycja, która mnie w pewien sposób pozytywnie zaskoczyła. Dobrze mi się ją czytało, jednak nie wiem czy kiedyś do niej będę miała ochotę powrócić. Niestety nie znalazłam aż takiego efektu wow, którego można się spodziewać po krążących w sieci cytatach. Nie zmienia to faktu, że autor mnie zaintrygował i w najbliższej przyszłości sięgnę po jego inne tytułu. Przynajmniej mam nadzieję, że będę miała taką możliwość :).
     Moja ocena: 7/10.

piątek, 5 października 2018

'Koneser' (La migliore offerta, 2013) - film






Virgil Oldman (Geoffrey Rush) jest doświadczonym, odnoszącym sukcesy handlarzem antykami. Wiedzie samotną egzystencję wśród luksusu płócien starych mistrzów i piękna włoskich pałaców, pewien, że nic nie zakłóci jego ustabilizowanego życia i nie zagrozi głęboko skrywanym sekretom. Zlecenie od tajemniczej młodej kobiety zapoczątkuje serię wydarzeń, które wywróci jego uporządkowany świat do góry nogami.








     Na temat filmu pod tytułem "Koneser" wypowiadało się wiele osób i w większości były to bardzo pochlebne opinie. Miałam ogromne obawy czy również ja będę w stanie docenić tę produkcję tak jak osoby, których zdanie na prawdę cenie. Wreszcie zabrałam się za ten film i dopiero teraz mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że było warto i w pełni rozumiem wszystkie zachwyty.
     Virgil jest bardzo cenionym handlarzem antykami, a o jego usługi zabiega wiele znakomitych osób. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy podejmuje się on nietypowego zlecenia od kobiety. Od kobiety, która nie chce ukazać mu swojego prawdziwego oblicza. Przyznam się, że sam opis może być niekoniecznie zachwycający, lecz to co tutaj znajdziemy jest już naprawdę dobre. Począwszy od fabuły, poprzez wykonanie, kończąc na jak najbardziej porywającym widza całokształcie. Treść na pierwszy rzut prosta, jednak na tyle nieoczywista, że dopiero pod koniec razem z głównym bohaterem jesteśmy w stanie połączyć razem wszystkie wątki. Muzyka została idealnie dobrana i z wielką chęcią kupiłabym płytę ze ścieżką dźwiękową z tego filmu. Całość wydaję się być na swój sposób magiczna, wzbudzająca wiele emocji. Moim zdaniem znajdziemy tu wiele cudownych ujęć, które urzekną znaczne grono odbiorców.
     Gra aktorska jest na wysokim poziomie. Podczas seansu odniosłam wrażenie, że każda rola została obsadzona w bardzo przemyślany sposób i nie było tu miejsca na przypadek. Dawno nie widziałam tak dobrego zagranicznego filmu, który by pod tym względem zrobił na mnie aż tak dobre wrażenie. Geoffrey Rush jako Virgil Oldman spisał się tu wyśmienicie, przez co mam ochotę obejrzeć inne tytuły z jego udziałem.
     Miałam ogromne obawy czy mi się spodoba, gdyż często mam tak, że jak coś się podoba wielu to mi niestety już niekoniecznie. Jednak film "Koneser" to już chyba klasa sama w sobie. Jest to jeden z nielicznych przypadków, gdy również i ja jestem w stanie docenić coś czym duże grono się zachwyca. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie widzieliście tej produkcji gorąco polecam Wam jej nadrobienie.
     Moja ocena: 10/10.

środa, 3 października 2018

"Ostatni pasażer" Manel Loureiro

W sierpniu 1939 roku stary angielski węglowiec niemal zderza się na środku oceanu z olbrzymim statkiem wycieczkowym o nazwie "Valkirie". Jak się wkrótce okazuje płynie pod niemiecką banderą i należy do nazistowskiej organizacji Wolf und Klee. Nieoświetlony transatlantyk dryfuje w gęstej mgle pusty. Trzej angielscy marynarze, którzy zapuszczają się na jego pokład, odkrywają ślady świadczące o niedawnej obecności setek pasażerów, ale odnajdują tylko jednego żywego człowieka: noworodka owiniętego w tałes, z gwiazdą Dawida na szyi. Nikt nie potrafi zrozumieć, dlaczego ten żydowski chłopiec jest jedynym pasażerem statku widma i skąd wziął się na pokładzie.
Siedemdziesiąt lat później ambitna dziennikarka londyńskiej gazety dowiaduje się, że "Valkirie", od czasu feralnego rejsu stojącą w angielskim doku, w tajemnicy nabył i wyremontował pewien milioner. Dziewczyna, zaproszona na rejs, pragnie za wszelką cenę rozwiązać zagadkę niemieckiego transatlantyku. Wyprawa na pokładzie "Valkirie" okaże się ekscytującym, ale i wyjątkowo niebezpiecznym spotkaniem z przeszłością, będzie podróżą w czasie, która wyjaśni, co tak naprawdę w 1939 roku wydarzyło się na oceanie tamtej sierpniowej nocy.
Opis książki



Autor: Manel Loureiro
Tytuł oryginalny: El último pasajero
Język oryginalny: hiszpański
Tłumacz: Ostrowska Joanna, Ostrowski Grzegorz
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2013
Rok pierwszego wydania polskiego: 2014
Liczba stron: 480




     Na temat książki pt. "Ostatni pasażer" przed jej przeczytaniem nie wiedziałam kompletnie nic. Stojąc w bibliotece przy półce z hiszpańskimi autorami wzięłam tę pozycję trochę na chybił trafił, z nadzieją, że odkryję nowego pisarza godnego uwagi. Niestety nie jest to powieść na temat której będę tu się rozpływać z zachwytów...
     "Valkirie" to olbrzymi statek kryjący mroczną tajemnicę. W sierpniu 1939 roku zostaje on znaleziony przez załogę innej łodzi.  Najbardziej zaskakujące było to, że na pokładzie transatlantyku nie było nikogo... Ani jednej żywej duszy. Wiele lat później dziennikarka londyńskiej gazety podejmuję się zadania rozwikłania tajemnicy tego statku. O ile sam pomysł mógłby wydawać się ciekawy, tak wykonanie mnie za bardzo nie zachwyciło. Znajdziemy tutaj bardzo wiele opisów łodzi czy fachowych nazw na dany element, jednak nie wnosiło to zbyt wiele do samej fabuły. Może osoby zainteresowane takimi tematami będą bardziej zadowolone aniżeli ja. Osobiście oczekiwałam większego zaangażowania emocjonalnego czytelnika w tę powieść. Więcej zdarzeń, przez które nie będę w stanie oderwać się od powieści. Na dodatek było kilka absurdalnych sytuacji, niestety powodujących we mnie pewną konsternację. Chociażby rozmowa [i inne czynności] głównej bohaterki z jej zmarłym mężem i efekty tych poczynań. Wplecenie tego w treść było dla mnie komiczne. Na dodatek to zakończenie... Myślałam, że spadnę z fotela jak to przeczytałam - niestety nie z pozytywnego odbioru tego co dostałam.
     Bohaterowie - według mnie byli dość nijacy. Mieli swoje lepsze i gorsze momenty, niektóre zachowania były dość intrygujące, jednak to dla mnie nie wystarczy aby móc pozytywnie ocenić postacie. Najbardziej przekonujące były jedynie osoby, które były postaciami raczej pobocznymi, które jedynie miały dopełnić historię. Natomiast główni bohaterowie, w szczególności ta dziennikarka, po prostu byli. Niestety nie miała ona zbyt wielu cech, dzięki którym mogłabym rozpoznać ją na tle innych.
     Styl autora to chyba najlepsza część całości. Pomimo, że było wiele absurdalnych momentów, które niekoniecznie były potrzebne dla samej treści, to sposób w jaki wykreował świat był intrygujący. Czytało mi się tę pozycję szybko, dzięki czemu nie musiałam zbyt długo przeżywać tej historii. W przypadku wydania papierowego z biblioteki mogę się standardowo przyczepić do niezbyt mocnego kleju, który został tu wykorzystany. Obawiam się, że akurat ten egzemplarz zbyt długo nie wytrzyma w jednym kawałku.
     Do książki "Ostatni pasażer" więcej nie powrócę. Nie była to jedna z najgorszych pozycji z jakimi miałam dotychczas styczność, lecz nie należy ona również do tych najlepszych, zapadających na dłużej w pamięci. Jeśli jednak chcecie ją przeczytać to robicie to na własne ryzyko :).
     Moja ocena: 4/10.
Related Posts with Thumbnails