Pierwszy pocałunek prowadzi nastoletnią Elle do
zakazanego romansu ze szkolnym przystojniakiem, co grozi jej utratą
najlepszego przyjaciela.
Całkiem niedawno był ogromny szał na ten tytuł. Wiele osób zachwycało się zarówno książką jak i filmem. Niestety sam opis historii nie przekonał mnie do siebie aż tak bardzo, żebym miała ochotę zapoznać się z powieścią. Postanowiłam jednak film obejrzeć, aby zobaczyć czy jest to naprawdę warte tylu pozytywów na jakie się spotkałam w sieci [i nie tylko tam].
Elle i Lee to najlepsi przyjaciele od zawsze. Urodzili się tego samego dnia i dorastali razem. Na przestrzeni lat stworzyli swój "przyjacielski" kodeks, a złamanie którejś z zasad było ogromnym przewinieniem. Problem nastolatki rozpoczyna się w momencie gdy zakochuje się ona w szkolnym przystojniaku... Nie oszukujmy się - jest to młodzieżowa komedia romantyczna, która jest raczej miłym umilaczem czasu niż produkcją, która zapadnie w pamięci widza na długo. I pod tym względem dość pozytywnie mnie zaskoczyła, gdyż nie jest aż tak zła, jak chociażby "Ziomalki". Pomimo sztampowości i przewidywalności wydarzeń byłam w stanie obejrzeć "The Kissing Booth" ze względnym zainteresowaniem i, o dziwo, przyjemnością. Zakończenie też odebrałam na plus, gdyż nie jest aż tak bardzo typowe dla tego typu gatunku. Aż chce się napisać, że przydałaby się druga część tego filmu, aby dowiedzieć się co będzie dalej.
Gra aktorska - niestety najbardziej przeszkadzała mi tu odtwórczyni głównej roli, czyli Joey King. Choć wygląda ona jak typowa nastolatka amerykańskich filmów, to niekoniecznie pasowała mi akurat w tej roli. Miałam nadzieję na bardziej charakterystyczną postać w tym przypadku. Natomiast w każdej scenie z aktorem wcielającym się w Noah'a Flynn'a widziałam Flash'a ze "Zwierzogrodu" - nie pytajcie mnie nawet dlaczego, gdyż sama nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć ;).
"The Kissing Booth" jest dla mnie taką filmową wersją czasoumilacza. Miło było obejrzeć i się zrelaksować podczas seansu, jednak nie zamierzam powracać do tej historii. Książki nie czytałam i nie zamierzam, więc nie mam porównania jak wypadła książka vs. film.
Elle i Lee to najlepsi przyjaciele od zawsze. Urodzili się tego samego dnia i dorastali razem. Na przestrzeni lat stworzyli swój "przyjacielski" kodeks, a złamanie którejś z zasad było ogromnym przewinieniem. Problem nastolatki rozpoczyna się w momencie gdy zakochuje się ona w szkolnym przystojniaku... Nie oszukujmy się - jest to młodzieżowa komedia romantyczna, która jest raczej miłym umilaczem czasu niż produkcją, która zapadnie w pamięci widza na długo. I pod tym względem dość pozytywnie mnie zaskoczyła, gdyż nie jest aż tak zła, jak chociażby "Ziomalki". Pomimo sztampowości i przewidywalności wydarzeń byłam w stanie obejrzeć "The Kissing Booth" ze względnym zainteresowaniem i, o dziwo, przyjemnością. Zakończenie też odebrałam na plus, gdyż nie jest aż tak bardzo typowe dla tego typu gatunku. Aż chce się napisać, że przydałaby się druga część tego filmu, aby dowiedzieć się co będzie dalej.
Gra aktorska - niestety najbardziej przeszkadzała mi tu odtwórczyni głównej roli, czyli Joey King. Choć wygląda ona jak typowa nastolatka amerykańskich filmów, to niekoniecznie pasowała mi akurat w tej roli. Miałam nadzieję na bardziej charakterystyczną postać w tym przypadku. Natomiast w każdej scenie z aktorem wcielającym się w Noah'a Flynn'a widziałam Flash'a ze "Zwierzogrodu" - nie pytajcie mnie nawet dlaczego, gdyż sama nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć ;).
"The Kissing Booth" jest dla mnie taką filmową wersją czasoumilacza. Miło było obejrzeć i się zrelaksować podczas seansu, jednak nie zamierzam powracać do tej historii. Książki nie czytałam i nie zamierzam, więc nie mam porównania jak wypadła książka vs. film.
Moja ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz