Chicago. Dręczona traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa policjantka Sharon Pogue (Jennifer Lopez)
jest w zupełności oddana swojej pracy. Zaniedbuje przez to życie
prywatne. Pewnego dnia podczas pościgu za groźnym przestępcą, zostaje
uratowana przez tajemniczego nieznajomego (Jim Caviezel),
który każe mówić na siebie "Catch". Pomiędzy obojgiem rodzi się
uczucie. Sharon jednak nie wie, że skryty i dziwnie zachowujący się
"Catch", skrywa tragiczną oraz bolesną przeszłość.
Film "Oczy anioła" z Jennifer Lopez oglądałam po raz pierwszy dobre kilkanaście lat temu, jako wczesna nastolatka. Zrobił on na mnie wtedy bardzo pozytywne wrażenie, dlatego postanowiłam obejrzeć go raz jeszcze, aby przekonać się jak odbiorę go po tylu latach. Niestety nie jest już tak dobrze jak za pierwszym razem.
Sharon spotyka na swojej drodze tajemniczego mężczyznę, który znacząco wpłynie na jej życie. Fabuła moim zdaniem jest bardzo prosta, choć początek tego filmu dawał zupełnie inne nadzieje na zakończenie. Na stronie filmwebu produkcja została zakwalifikowana jako melodramat, chociaż odniosłam wrażenie, już po ponownym obejrzeniu, że całość bardziej podchodzi pod romans ze znikomymi elementami komedii. Sama nie jestem pewna czego się spodziewałam, jednak dostałam trochę miałką historię, przeplataną jedynie nielicznymi scenami, które mogą zrobić na widzu dobre wrażenie. Gdyby inaczej pociągnąć tę historię, mógłby powstać naprawdę godny polecenia film, który trzymałby w napięciu od początku do końca.
Gra aktorska - niestety mam tutaj kilka 'ale'. Mam wrażenie, że Jennifer Lopez lepiej sprawdza się jako piosenkarka, a nie jako aktorka. Jednak to bardziej aktor wcielający się w Catcha, czyli Jim Caviezel, był dla mnie najbardziej drętwy ze wszystkich osób tu występujących. To jak wcielił się w swoją postać całkowicie nie przekonało mnie do niej, a wręcz od niej odpychało. Nie widziałam w nim żadnych emocji, graj ciągle jedną miną, która niewiele wnosiła do całej sytuacji. Nie ważne czy był smutny, szczęśliwy czy jeszcze inne emocje w nim buzowały - ciągle ta sama mina...
Ten film dostaje ode mnie w tym momencie i tak wysoką ocenę, choć chyba głównie przez sentyment. Jak widać po moim przykładzie, przez lata gust filmowy może się zmienić dość znacznie. Nie jestem pewna czy będę miała jeszcze kiedyś ochotę powracać do tej produkcji, ale nawet jeśli tak to nie nastąpi to zbyt szybko.
Sharon spotyka na swojej drodze tajemniczego mężczyznę, który znacząco wpłynie na jej życie. Fabuła moim zdaniem jest bardzo prosta, choć początek tego filmu dawał zupełnie inne nadzieje na zakończenie. Na stronie filmwebu produkcja została zakwalifikowana jako melodramat, chociaż odniosłam wrażenie, już po ponownym obejrzeniu, że całość bardziej podchodzi pod romans ze znikomymi elementami komedii. Sama nie jestem pewna czego się spodziewałam, jednak dostałam trochę miałką historię, przeplataną jedynie nielicznymi scenami, które mogą zrobić na widzu dobre wrażenie. Gdyby inaczej pociągnąć tę historię, mógłby powstać naprawdę godny polecenia film, który trzymałby w napięciu od początku do końca.
Gra aktorska - niestety mam tutaj kilka 'ale'. Mam wrażenie, że Jennifer Lopez lepiej sprawdza się jako piosenkarka, a nie jako aktorka. Jednak to bardziej aktor wcielający się w Catcha, czyli Jim Caviezel, był dla mnie najbardziej drętwy ze wszystkich osób tu występujących. To jak wcielił się w swoją postać całkowicie nie przekonało mnie do niej, a wręcz od niej odpychało. Nie widziałam w nim żadnych emocji, graj ciągle jedną miną, która niewiele wnosiła do całej sytuacji. Nie ważne czy był smutny, szczęśliwy czy jeszcze inne emocje w nim buzowały - ciągle ta sama mina...
Ten film dostaje ode mnie w tym momencie i tak wysoką ocenę, choć chyba głównie przez sentyment. Jak widać po moim przykładzie, przez lata gust filmowy może się zmienić dość znacznie. Nie jestem pewna czy będę miała jeszcze kiedyś ochotę powracać do tej produkcji, ale nawet jeśli tak to nie nastąpi to zbyt szybko.
Moja ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz